24 Września 2012
Przed moją twarzą stał młody mężczyzna o blond
włosach i błękitnych jak czyste niebo oczach. Spomiędzy jego włosów,
sięgających karku, wystawały przekłute w wielu miejscach uszy. Był to ten sam
człowiek, którego okradłem nie wcześniej niż godzinę temu. Wyglądało na to, że
jednak nie był to mój szczęśliwy dzień i prawdopodobnie zaraz oberwę. Co
gorsza, z zarośli, którymi przechodziłem kilka chwil wstecz, wyszedł drugi
chłopak. Wyglądał tak samo jak ten za mną, nie licząc ubioru i braku nadmiernej
biżuterii. Uśmiechnął się do swojego brata – a przynajmniej sądziłem, że są spokrewnieni,
bo klonami raczej nie byli. Najzwyczajniej nie jest możliwe być aż tak podobnym,
nie będąc jego bliźniakiem. W każdym układzie, niezależnie od tego, czy byli
braćmi, wiedziałem, że na pewno pomoże swemu towarzyszowi.
Możliwe, że to było głupie, aby myśleć o
takich rzeczach w obecnej sytuacji, ale ciekawiło mnie, którego dokładnie
okradłem i który, oraz w jaki sposób, się za to „odwdzięczy”. Przyzwyczaiłem
się już do bycia obitym. Jednakże mając związane ręce, obawiałem się
najgorszego. W moim przypadku bycia zostawionym bez możliwości uwolnienia się
bądź kąpiel w zimnej wodzie. Oczywiście z brakiem suchego ubrania, czy też
sposobu dzięki któremu mógłbym się wysuszyć.
Jakoś musiałem to wytrwać, by wrócić do
domu, gdzie zapewne wysłuchałbym, jak to nie powinienem się tak narażać oraz że
na pewno są inne wyjścia, by znaleźć to, co potrzebujemy. Innego sposobu jak na
razie nie widziałem, a ci "mili" panowie raczej jakiejkolwiek oferty
nie chcieli wystawić. Ten drugi (nie
znając imion pozwoliłem sobie na użycie "pierwszy”, jako pierwszy którego
zobaczyłem, oraz "drugi”, czyli ten, który akurat do mnie podszedł)
rozpiął pasek od torby, by móc bezproblemowo zabrać ją i wysypać zawartość na
ziemię. Jedyna szklana butelka znajdująca się w owej torbie teraz wypadła i
rozbiła się o kamień, powodując, że płyn rozlał się po ziemi, zostawiając jasne
plamy. Obok niej wylądował także skórzany portfel, plastikowa butelka z resztką
brudnej wody oraz parę drobiazgów, o których zdążyłem zapomnieć.
- To jak, braciszku, przeszukasz go na
wszelki wypadek? - usłyszałem głos numeru drugiego, przy okazji zauważając
uśmiech na jego twarzy.
Widok ten został po chwili zablokowany
przez numer pierwszy, który właściwie nie różnił się od swego brata. Nie
chodziło mi tu o wygląd, a o wyraz twarzy. Również się uśmiechał, ukazując
rządki białych zębów, jak gdyby zobaczył wspaniałą zabawkę. Chyba nie
powinienem tu wybierać takiego porównania, gdyż zabawek to on już raczej nie posiada.
A nawet jeśli posiada, to raczej nie takie, które daje się dzieciom.
Powoli podszedł do mnie i, nie odpowiadając
na pytanie, najzwyczajniej w świecie wsunął swe dłonie pod moją koszulkę.
Trochę mnie to zdziwiło, bo raczej łatwiej byłoby schować coś w kieszeni
kurtki, niż pomiędzy skórą a materiałem. Chociaż wyglądało na to, że chłopak
szukał czegoś innego niż potencjalnych rzeczy, które i tak nie znajdowały się w
mym posiadaniu. Powoli przejechał dłońmi po mojej klatce piersiowej, a
następnie wsunął je delikatnie w spodnie i zatrzymał na biodrach. Starałem się
go odepchnąć od siebie trzepiąc ciałem, jednakże w mojej pozycji było to trudne
i skończyło się niepowodzeniem. Nawet nie udało mi się pozbyć jego dłoni, które
chyba jedynie wsunęły się głębiej w me spodnie. Na szczęście chłopak odsunął
się ode mnie i odwrócił w stronę brata.
- Jest czysty - powiedział i po chwili
zaczął się śmiać. - Oczywiście nie dosłownie. Myślę, że przydałaby mu się mała
kąpiel.
Wyglądało na to, że jednak wcześniej
chodziło im o broń. Ja jej nie miałem, nigdy nie posiadałem i zapewne nigdy nie
będę posiadał. Nie byłbym w stanie kogoś zabić czy nawet zranić, by zdobyć cokolwiek.
Usłyszałem dźwięk przedmiotu uderzanego o
skórę, oznaczającego, że numer drugi rzucił pierwszemu portfel. Najwidoczniej
należał do niego, więc moja ciekawość została już zaspokojona. Raczej nie
chcieli mnie zabić, a osobą którą okradłem, był ten pierwszy. W dalszym ciągu
nie wiedziałem, czy zostanę uwolniony, choć przypuszczam, iż chłopak nie
chciałby tracić paska. Znów miałem rację, ponieważ jeden z bliźniaków podszedł
i uwolnił me nadgarstki. Nie do końca uzyskałem to, co chciałem. Chłopak złapał
mnie pod ramiona, a po chwili jego brat dołączył i chwycił mnie za nogi. Oboje
mnie podnieśli, więc ponownie zacząłem się rzucać jak wyrzucona na brzeg ryba.
Niestety, mało mi to dało. Bliźniacy mocno mnie trzymali i już po chwili ryba
wróciła do wody. A dokładniej, wrzucili mnie do lodowatej rzeki. Dla nich było
to zabawne. Stali na brzegu bliscy łez spowodowanych śmiechem. Dla mnie zaś,
oznaczało to trzęsienie się z zimna przez cały dzień, prawdopodobnie
przeziębienie, umieranie jakiś tydzień i brak jedzenia. Oczywiście, o ile
udałoby mi się dostać do brzegu, bo pływać najlepiej nie potrafiłem i ledwie
utrzymywałem się na powierzchni wody.
Po trochę zbyt długo zajmującym dopłynięciu
do brzegu zauważyłem, że bliźniaków już nie było. Najwidoczniej znudzili się
patrzeniem na mnie, powoli zbliżającego się do brzegu. Ale nie był to koniec
moich problemów, ponieważ by się wydostać, musiałbym się wspiąć na wysokość
kolan. Nie brzmi to może jak wielkie wyzwanie, ale jak zawsze musiało być
jakieś utrudnienie. W tym przypadku fakt, że wszystko było mokre i śliskie,
gdyż koryto było zrobione z błota. Na szczęście i tę przeszkodę udało się
ominąć, choć ponownie zajęło to dużo czasu. Wystarczająco dużo, aby niebo stało
się ciemne, a wiatr nieprzyjemny i przenikliwy. Co nie pomagało w obecnej
sytuacji.
Po wyjściu na brzeg byłem wyczerpany, a
oczy same się zamykały. Wiedziałem jednak, że nie mogłem jeszcze pozwolić sobie
na odpoczynek. Uklęknąłem przy torbie i zacząłem zbierać swoje przedmioty. Gdy
skończyłem, spojrzałem na suche kawałki szkła. Nie zostało ani kropli, którą
dało by się zlizać. Może gdyby wydostanie się z rzeki nie trwało tyle czasu,
zdążyłbym choć trochę zebrać. Niestety było już za późno. Nawet, gdyby nie
zabrali swojego portfela, to i tak nie mógłbym dostać nowej butelki. Byłem
zmuszony wrócić do domu z pustymi rękoma.
***
Powoli szedłem po wąskim murze przy autostradzie uważając, aby nie spaść. Gdyby był dzień, zapewne kierowcy i ich pasażerowie mogliby uznać, że chcę skoczyć. Jednakże nie miałem takich intencji. Ani razu nie pomyślałem, by zrobić coś takiego. Poza tym, nie mogłem. Za dużo rzeczy wymagało mej uwagi.
Po wejściu między filary, ujrzałem miły
płomyk wewnątrz niewielkiego, zabudowanego terenu. Był to prosty kwadrat bez
jednej ściany umożliwiający wejście do środka. Zapewne budowla była jakąś formą
podtrzymywania starego mostu, lecz nie interesowało mnie zbytnio do czego
służyła. Dla mnie był to dom, zatrzymujący zimny wiatr i deszcz. Wnętrze było
rozświetlone paroma beczkami, w których paliliśmy to, co nie miało żadnej
funkcji, a dało się spalić. Dla wielu wyrzucanie śmieci do kontenera było
problemem, lecz dla nas czasami okazywało się zbawieniem. Może wszystko nie
znajdowało się w jednym śmietniku, ale samo przylatywało przed „drzwi”, by
następnie zostać spalonym. Nie trzeba było tego targać przez pół miasta,
wzbudzając podejrzenia, ani też nie trzeba było chodzić po śmietnikach w nocy,
narażając się na atak ze strony mieszkańców. Zaś dzięki „lampom” karmionymi
śmieciami, było widać ściany zamazane przeróżnym graffiti oraz znajdujące się w
kątach liczne drobiazgi należące do mieszkańców naszej „kostki”. Nie
wiedziałem, kto wymyślił tę nazwę, ale nikomu nie przeszkadzała.
W najdalszym kącie, na stercie koców,
leżała młoda dziewczynka. Obserwator nie mógłby jej dać więcej niż czternaście
lat. Posiadała długie, rude włosy i delikatną piegowatą twarz z małym noskiem i
delikatnymi ustami popękanymi od suchego powietrza i odwodnienia. Gdyby
otworzyła teraz oczy, można by zauważyć tęczówki koloru oliwinu. Trudno było
uwierzyć, że ktoś był w stanie wyrzucić z domu takiego aniołka. Ignorując
mężczyznę leżącego blisko wejścia, podszedłem do dziewczynki i przykryłem ją
swoim kocem. Może i byłem zmarznięty, i wciąż mokry ale jej zdrowie bardziej
się liczyło. Była już wystarczająco chora, a niestety wcześniej zdobyte
lekarstwo, zostało zmarnowane.
- Przepraszam Molly, nie udało mi się nic
dziś zdobyć. - uśmiechnąłem się smutnie do dziewczynki i delikatnie zacząłem
przeczesywać jej brudne włosy.
To jest świetne >.< <3
OdpowiedzUsuń