Zmierzałem ku jednemu z moich ulubionych barów, by w samotności świętować mój mały sukces. Jaki był to sukces? Zacznijmy od początku.
Po zakończeniu edukacji postawiłem napisać swoją pierwszą powieść. Nie wiem dlaczego. Nigdy wcześniej nie „bawiłem się” w takie rzeczy, mimo że namiętnie czytałem książki. Pewnie myślałem, że moje umiejętności nie są wystarczające, by dorównać tym wielkim pisarzom. Jednak wpadł mi do głowy jeden pomysł, który jak mały kamyczek zapoczątkował lawinę. Od wymyślenia historii poprzez nadanie bohaterom wyjątkowych cech charakterów do szlifowania każdego zdania z osobna. Niestety nie było tak różowo, jakbym chciał. Rodzicom nie spodobał się mój pomysł, sądzili, że nic z tego nie będzie, dlatego znaleźli mi pracę, do której koniecznie miałem chodzić. Nie przerwałem jednak tworzenia, co negatywnie odbiło się na moim czasie wolnym i tym przeznaczonym na sen.
Zarwane nocki, by jak najszybciej skończyć powieść, nie były czymś rzadkim. W końcu mi się udało. Pozostało jedynie udać się z tym do wydawcy, by ten, po wnikliwej analizie, posłał moje dzieło do druku. Nie było łatwo, ale książka została wydana. Szczęśliwym trafem trafiła do rąk kogoś, kto był dość znanym recenzentem. I tak oto moja powieść w pierwszym miesiącu rozeszła się w prawie stu tysiącach egzemplarzach. Nie muszę chyba dodawać, że dało mi to spory zastrzyk gotówki. Rodzicom opadły szczęki, gdy dowiedzieli się o tym, ile udało mi się zarobić dzięki jednej, głupiej według nich, książce. Moja sytuacja finansowa była na tyle dobra, że przez kolejne sześć miesięcy nie musiałem w ogóle pracować. W pełni poświęcałem się tworzeniu drugiej części, której wręcz domagali się moi fani. Poszedłem za ciosem i wydałem kontynuację. Wyniki sprzedaży były nad wyraz zadowalające. Te sto tysięcy kopii, które w przypadku pierwszej części potrzebowały miesiąca, znalazły swoje miejsce w domach już w pierwszym tygodniu. A potem było już tylko lepiej.
Dlaczego miałem zamiar świętować sam?
Przyjaciół jakich
takich nie miałem. Byli co prawda znajomi, ale do żadnego z nich nie
przybliżyłem się na tyle, by nazwać ich czymś więcej niż tylko kolegami. Mieli
zupełnie odmienne zainteresowania. Gdy ja wolałem siedzieć w domu i zagłębiać
się w lekturze, oni woleli szaleć po klubach i zaliczać kolejne chętne i łatwe
dziewczyny. Nie dla mnie takie rozrywki.
A co z jakąś dziewczyną, partnerką czy kochanką? Tu również nie było za wesoło. Byłem w trzech związkach i żaden z nich nie miał szczęśliwego zakończenia.. Pierwszy rozpoczął się w pierwszej klasie liceum i skończył tuż po zakończeniu szkoły. Dlaczego? Ot, moja dziewczyna zdecydowała iść na studia w innym mieście, a ja, no cóż, po prostu zostałem w Chicago. Oboje uznaliśmy, że taki związek nie przetrwałby i, choć z bólem, rozstaliśmy się w miłej atmosferze. Drugi zaczął się podczas pisania mojej pierwszej powieści i skończył niewiele później. Nie miałem czasu spotykać się z Roxanne, bo tak miała na imię moja miłość, więc nie dziwne, że ze mną zerwała. Nawet nie wiem, po co w ogóle byliśmy ze sobą. Tak jak w poprzednim przypadku, rozstaliśmy się w zgodzie. Czasem nawet wymieniamy ze sobą maile. Trzeci był najgorszy z nich wszystkich. Początek miał dwa tygodnie przed skończeniem książki, koniec natomiast dzień przed wysłaniem do druku. I znów to ze mną zerwano. Powód? Podobno nie byłem w stanie zapewnić jej życia na odpowiednim dla niej poziomie, więc po prostu rzuciła mnie i znalazła sobie jakiegoś faceta, który ją sponsorował. Gdy dowiedziała się o świetnych wynikach sprzedaży pierwszej części, postanowiła, jak to sama powiedziała, „dać mi jeszcze jedną szansę i pozwolić mi wrócić do niej”. Nie wspomniałem w ogóle, że to ona ze mną zerwała, a nie na odwrót. Cóż, nie wytrzymała zbyt długo. Pewnie myślała, że skoro mam kasę, będę wydawał ją na moją ”dziewczynę”. Cholernie się myliła, co jej uświadomiłem, gdy chciała, żebym kupił jej drogą sukienkę. Odmówiłem, rzecz jasna. Z oczami w łzach zarzuciła mi, że w ogóle się nie zmieniłem, po czym odeszła. Kilka dni temu widziałem ją z jej poprzednim facetem.
Jak widać, nie miałem szczęścia w miłości. Nie wątpię, że to głównie moja wina, bowiem przekładałem pisanie nad wszystko inne. Mimo to nie narzekałem z tego powodu - przynajmniej nikt nie truł mi tyłka. Poszukiwałem dziewczyny, która mnie zrozumie, która będzie mnie wspierać zamiast tylko krytykować, że nie mam dla niej czasu. Przecież zawsze można było zamieszkać razem i wybierać się na randki co weekend, prawda? A w pozostałe dni? No cóż, tworzenie było dla mnie ważniejsze.
Dotarłem do klubu. Jak to w moim przypadku bywało, nie pamiętałem jego nazwy. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, ponieważ chciałem wypić tylko jednego drinka -nie byłem entuzjastą picia wielkich ilości alkoholu.
Anioł Stróż był chyba dla mnie (nie)łaskawy. Przy barze zauważyłem starego znajomego z liceum, który, jeśli dobrze kojarzyłem, słynął z tego, że potrafił sporo wypić. Jeśli to na pewno był on, miałem chyba przekichane. Podszedłem mimo to.
- Mike?- zapytałem.
A co z jakąś dziewczyną, partnerką czy kochanką? Tu również nie było za wesoło. Byłem w trzech związkach i żaden z nich nie miał szczęśliwego zakończenia.. Pierwszy rozpoczął się w pierwszej klasie liceum i skończył tuż po zakończeniu szkoły. Dlaczego? Ot, moja dziewczyna zdecydowała iść na studia w innym mieście, a ja, no cóż, po prostu zostałem w Chicago. Oboje uznaliśmy, że taki związek nie przetrwałby i, choć z bólem, rozstaliśmy się w miłej atmosferze. Drugi zaczął się podczas pisania mojej pierwszej powieści i skończył niewiele później. Nie miałem czasu spotykać się z Roxanne, bo tak miała na imię moja miłość, więc nie dziwne, że ze mną zerwała. Nawet nie wiem, po co w ogóle byliśmy ze sobą. Tak jak w poprzednim przypadku, rozstaliśmy się w zgodzie. Czasem nawet wymieniamy ze sobą maile. Trzeci był najgorszy z nich wszystkich. Początek miał dwa tygodnie przed skończeniem książki, koniec natomiast dzień przed wysłaniem do druku. I znów to ze mną zerwano. Powód? Podobno nie byłem w stanie zapewnić jej życia na odpowiednim dla niej poziomie, więc po prostu rzuciła mnie i znalazła sobie jakiegoś faceta, który ją sponsorował. Gdy dowiedziała się o świetnych wynikach sprzedaży pierwszej części, postanowiła, jak to sama powiedziała, „dać mi jeszcze jedną szansę i pozwolić mi wrócić do niej”. Nie wspomniałem w ogóle, że to ona ze mną zerwała, a nie na odwrót. Cóż, nie wytrzymała zbyt długo. Pewnie myślała, że skoro mam kasę, będę wydawał ją na moją ”dziewczynę”. Cholernie się myliła, co jej uświadomiłem, gdy chciała, żebym kupił jej drogą sukienkę. Odmówiłem, rzecz jasna. Z oczami w łzach zarzuciła mi, że w ogóle się nie zmieniłem, po czym odeszła. Kilka dni temu widziałem ją z jej poprzednim facetem.
Jak widać, nie miałem szczęścia w miłości. Nie wątpię, że to głównie moja wina, bowiem przekładałem pisanie nad wszystko inne. Mimo to nie narzekałem z tego powodu - przynajmniej nikt nie truł mi tyłka. Poszukiwałem dziewczyny, która mnie zrozumie, która będzie mnie wspierać zamiast tylko krytykować, że nie mam dla niej czasu. Przecież zawsze można było zamieszkać razem i wybierać się na randki co weekend, prawda? A w pozostałe dni? No cóż, tworzenie było dla mnie ważniejsze.
Dotarłem do klubu. Jak to w moim przypadku bywało, nie pamiętałem jego nazwy. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, ponieważ chciałem wypić tylko jednego drinka -nie byłem entuzjastą picia wielkich ilości alkoholu.
Anioł Stróż był chyba dla mnie (nie)łaskawy. Przy barze zauważyłem starego znajomego z liceum, który, jeśli dobrze kojarzyłem, słynął z tego, że potrafił sporo wypić. Jeśli to na pewno był on, miałem chyba przekichane. Podszedłem mimo to.
- Mike?- zapytałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz