3 Listopada 2012
Teraz jednakże się to nie liczyło. Jedynym
marzeniem było znalezienie ciepłego miejsca na noc oraz w miarę zjadliwego
posiłku. A właściwie i to powoli przestawało się liczyć. W końcu nie musiałem
już szukać niczego po śmietnikach, a i o zimno martwić się nie musiałem. Całą
noc spędziłem pod miękką pościelą... Ale za jaki koszt? Czy doprawdy robienie tego
co miałem robić było tego warte? Czy nie lepiej było... Oddać Molly? Wszyscy
mówili, że tak będzie lepiej. Tak będzie nam łatwiej. Mi łatwiej. Ona trafi do
kochającej rodziny, a ja będę w stanie złożyć prośbę o mieszkanie i poszukać pracy.
Przecież mógłbym się z nią spotykać, więc dlaczego na siłę trzymałem ją przy
sobie? Cóż... Odpowiedź była prosta. Obiecałem matce, że jej nie opuszczę. Że
będę się nią opiekować, nie ważne co. Możliwe, że było to samolubne z jej
strony. Kazanie dziecku obiecać coś takiego. Ale miało to też sens. Chciała się
upewnić, że jej dzieci będą miały siebie nawzajem i będą siebie wspierać.
Zaśmiałem się pod nosem i ponownie otarłem
twarz dłonią. Powinienem był już wstawać ale pierwszy raz w życiu łóżko było na
tyle kuszące, że mi się nie chciało. Spojrzałem w bok na śpiącą Molly i
uśmiechnąłem się do siebie. Wyglądało na to, że coś jej się śniło ponieważ
poruszała zamkniętymi oczami i okazjonalnie ruszała ustami jakby chciała coś
powiedzieć. Delikatnie pogłaskałem ją po głowie i wstałem z łóżka. Musiałem
przecież w końcu zająć się tym, co miałem na dziś zaplanowane, niezależnie od
tego czy było wcześnie, czy też nie.
Na mej twarzy nagle pojawił się drobny uśmiech.
Nie było to spowodowane myśleniem o moich obowiązkach tylko przez to, że
patrzyłem właśnie na drewnianą szafkę z szufladami. Było to coś prostego.
Zapewne niemalże każdy w Anglii, kto miał dom, posiadał szafę czy inny mebel
mieszczący w sobie ubrania. Dla mnie jednak to było coś, co sprawiało, że się
uśmiechałem za każdym razem kiedy to widziałem. Nawet jeśli w tej chwili dany
mebel był pusty. Nawet jeżeli było zapewnione przez osoby, które mnie przy
pierwszym spotkaniu mało nie utopiły, a potem porwały. Nawet jeśli jeszcze
przed chwilą myślałem, że nie chcę tu być. Ten drewniany mebel wszystko
zmienił. Sprawił, że czułem się choć trochę szczęśliwy.
Wciąż nie tracąc uśmiechu z ust, wyszedłem z
pokoju do drobnej łazienki, która była obok naszego pokoju. Była prywatna, jako
że drzwi do niej znajdowały się w naszej sypialni oraz mieściła w sobie
wszystko, co łazienka powinna mieścić, więc nie było sensu ich po kolei
wymieniać. Ważne było, że pozwalała na dyskretne i higieniczne wypróżnienie
się, ciepły prysznic w podgrzewanym pokoju, oraz łatwy dostęp do pasty i szczoteczki.
Poza tymi szczegółami nie liczył się jej wystrój czy kolor. Choć przyznam, że
czarne puszyste ręczniki i pasujący do nich dywanik przed kabiną był czymś
przyjemnym dla szczurka.
Wziąłem ciepły prysznic, ciesząc się nim
dłużej niż powinienem, a następnie wytarłem i ubrałem w świeżą odzież. Nawet
nie spodziewałem się jaką przyjemność może sprawić mycie zębów w ciepłej wodzie
czy też czesanie czystych włosów. Po przetestowaniu zawartości kilku butelek z
perfumami, wybrałem tę o delikatnej woni. Nigdy nie lubiłem zapachów, które
potrafiły przyprawić o mdłości. Oczywiście wcześniej nie posiadałem własnej
butelki perfum, tylko dzieliłem jedną z ojcem, ale i tak czułem różne zapachy
na kobietach czy mężczyznach mijających mnie na szkolnym korytarzu czy ulicy.
Do kuchni wkroczyłem w samych spodniach i
prostej koszulce. Było wystarczająco ciepło, aby chodzić boso, a zawsze
uważałem to za wygodniejsze. Niezwykłe jak szybko można wrócić do starych
upodobań, kiedy życie stawało się wygodniejsze. Możesz budzić się przez miesiąc
o godzinie siódmej rano i chodzić spać o dwudziestej pierwszej, ale i tak jest
spora szansa, że w wakacje będziesz wstawać i zasypiać kiedy chcesz.
Niezależnie od tej reguły, śniadanie (jak zawsze) zrobić musiałem. I to nie
tylko dla siebie. Już nawet nie dla siebie i Molly. Od teraz miałem
przygotowywać danie dla czterech osób. W zasadzie to dzisiaj tylko dla trzech,
ponieważ jeden z braci wyjechał, aby załatwić jakąś ważną sprawę. A
przynajmniej tak powiedział. Nie zamierzał jeść tak wcześnie śniadania i miał
wrócić dopiero na wieczór. Nie stresowałbym się tym zbytnio, gdyby nie fakt, że
wyjechał ten spokojniejszy z blondynów. A przynajmniej wydawał mi się
spokojniejszy. Znałem ich zaledwie od dwóch dni, ale już powoli zacząłem poznawać
ich charaktery. Miałem tylko nadzieję, że nagle nie zadziwią mnie jakąś
niespodzianką.
W kuchni zająłem się smażeniem naleśników.
Dawno nie gotowałem czegoś trudniejszego od zupy z puszki, więc obawiałem się,
że wyszedłem z wprawy. Już nawet zacząłem rozmyślać nad tym, co ugotować na
obiad, lecz me przemyślenia przerwały kroki zbliżającej się do kuchni osoby.
Byłem pewien, że to nie Molly, więc możliwości spadły do jedynego pozostałego
domownika. Nie przejmowałem się tym, tylko kontynuowałem smażenie naleśników
uważając, aby żadnego nie przypalić. W zasadzie to tak się nad tym skupiłem, że
nawet nie zauważyłem kiedy blondyn do mnie podszedł. Zrozumiałem to dopiero
kiedy jego ramiona objęły mnie w pasie, a ja przestraszony podskoczyłem z
cichym piśnięciem i mało nie zrzuciłem przy tym gorącej patelni. Spojrzałem
przez ramię i fuknąłem na rozbawionego blondyna.
- Chcesz mnie przyprawić o zawał? - zadałem
retoryczne pytanie i wyłączyłem podgrzewanie w elektrycznej kuchence oraz
odstawiłem patelnię, aby nie ryzykować poparzenia.
- Niee... - odpowiedział przeciągając słowa.
Jedno z ramion mnie puściło, aby ich
właściciel mógł wziąć gorącego naleśnika z wciąż parzącej patelni. Szybko
pożałował swej decyzji i zabrał dłoń, po czym przyłożył ją do zimnego blatu.
- Nie mogłeś wziąć jednego z talerza lub
poczekać aż ostygnie?
- Pocałuj - powiedział ignorując moje słowa
i przyłożył oparzone palce do moich ust.
- C-co? - spytałem zdziwiony, a ten to
wykorzystał aby wsunąć swe palce w głąb mych ust.
Stałem tak, patrząc się na niego ni to
zdziwiony, ni zły. Był to prosty, neutralny wyraz twarzy. No może trochę
okazywał zaskoczenie.
- Liż... - wydał prostą komendę, jakby chcąc
się upewnić, że zrozumiem o co mu chodzi.
Złapałem go za nadgarstek i tym samym
uwolniłem usta. Następnie pociągnąłem go w stronę zlewu i wsadziłem mu dłoń pod
zimną wodę. W trakcie tej czynności stwierdziłem też, że ten zachowuje się jak
dziecko. Ale może jego zachowanie było spowodowane zaspaniem? Nie wiedziałem i
w sumie do końca mnie to nie interesowało, o ile nie wkładał mi swoich palców
do ust. Ani niczego innego w sumie...
Pokręciłem głową i zakręciłem kurek.
- Masz szczęście, że się nie poparzyłeś -
powiedziałem po części zdumiony tym, że się tak nie stało.
- Mhm... - potarł wolną dłonią oko,
zachowując się przy tym jak uroczy kociak... A może raczej mały tygrys? Domowym
kotem to on nie był, ale coś z nich w nim widziałem.
Przeszedł przez kuchnię i usiadł na krześle
w jadalni. Westchnąłem i przerzuciłem naleśnik z patelni na talerz, a następnie
zaniosłem owy do stołu. Świeża cytryna i cukierniczka już się na nim znajdowały.
Dzbanek z zimnym mlekiem, zaparzona herbata jak i kawa również stały na
drewnianym meblu. Obserwowałem chwilę jak ten wyciska cytrynę na ciasto i
posypuje cukrem, a następnie odgryza kawałek, przy okazji nalewając mleko do
filiżanki. Sięgnął po dzbanek z herbatą i zalał białą ciecz gorzką herbatą, aby
następnie i do niej dodać dwie łyżeczki cukru. Zamieszał i się napił, tylko po
to by się skrzywić. Nie rozumiałem o co chodzi, dopóki nie wylał zawartości
filiżanki do doniczki stojącej obok. Zjadł do końca naleśnika i znów spojrzał
na stół, uważnie spoglądając na każdy z dzbanków po kolei. Zdawało się, że
planuje jakąś strategię do pokonania przeciwnika - czyli naleśników - lecz nie
o to tu chodziło. Zaspany pomylił kawę z herbatą. Zaśmiałem się szczerze tym
rozbawiony i wróciłem do kuchni, aby dokończyć smażenie.
Piętnaście minut, dwanaście usmażonych i trzy
zjedzone przeze mnie naleśniki później gospodarz ponownie wszedł do kuchni.
- Masz jeszcze? - spytał już z większą
energią i pokazał pusty talerz. Wyglądało na to, że kubek kawy go rozbudził.
Powoli opuściłem wzrok na jego nagi brzuch,
a potem znów na jego twarz. Nie rozumiałem gdzie on to mieści, no ale cóż. Nie
będę przecież mu zabraniać jeść. Podszedłem do niego i wymieniłem jego pusty
talerz na pełen, a następnie zająłem się zmywaniem naczyń. Tamten mruknął coś,
co brzmiało jak "dzięki" i wrócił do jadalni. Przeniosłem wzrok na
zegarek i westchnąłem. Była już dziesiąta rano. Zastanawiałem się nad tym,
kiedy obudzi się Molly bowiem chciałem żeby zjadła ciepłe śniadanie, a nie
miałem jeszcze czasu, aby jej samemu obudzić. Zostawiłem dla niej parę
naleśników z dżemem truskawkowym. Było to jej ulubione danie jeszcze jak
mieszkaliśmy z ojcem i gdyby mogła to by pewno jadła je na śniadanie, obiad i
kolację. Uśmiechnąłem się na wspomnienie dawnych czasów. Może nie było tak samo
po śmierci matki, ale na pewno było łatwiej. Spokojniej. Z zamyśleń wyrwał mnie
dopiero cudzy głos.
- Nie myślałeś może o noszeniu samego
fartuszka, kiedy jesteś w kuchni?
Spojrzałem przez ramię w stronę drzwi, w
których stał oparty o framugę blondyn. Trzymał on w dłoni kubek z kawą i się do
mnie uśmiechał.
- Że nago? - spytałem choć nie było sensu
zadawać pytania. Odpowiedź była raczej oczywista.
- Mhm... - odpowiedział cichym pomrukiem i
do mnie podszedł.
Zamknąłem oczy i odwróciłem głowę, jakby ten
zamierzał mnie uderzyć w twarz albo i też już to zrobił. Nie wiedziałem czemu,
ale niestety to zrobiłem, co tylko rozbawiło blondyna. (Powinienem w końcu zapytać go o imię, ale jakoś tak nigdy nie ma okazji.
W sumie to on mojego również nie poznał. Chyba tylko Molly zna ten
"sekret".) Otworzyłem oczy dopiero gdy tamten zaczął zdejmować ze
mnie koszulkę. Kazał mi podnieść ręce, więc tak też uczyniłem. Nie było sensu
się sprzeciwiać. Gdy górna część odzieży już zniknęła, pozostawiając samą nagą
skórę, ten sięgnął po słoik z dżemem. Zimna maź wylądowała na mojej łopatce
niemalże tak szybko, jak zniknęła zlizana przez blondyna.
- C-co ty robisz? - spytałem zdziwiony.
- Jem śniadanie - odpowiedział rozbawionym
głosem i kontynuował to, co zaczął.
***
Westchnąłem wychodząc spod prysznica. Był
to drugi raz dzisiejszego dnia, a jeszcze nie było południa. A może też i już
było, nie byłem pewien. Musiałem poszukać jakiegoś zegarka, żeby się upewnić.
Powoli naciągnąłem na swoje wciąż lekko wilgotne ciało spodnie i koszulkę, po
czym podszedłem do lustra i odgarnąłem włosy z twarzy. Wyglądało na to, że
przydałyby mi się jakieś nożyczki, bo grzywka wpadała mi już do oczu, co było
irytujące, podczas kiedy końcówki włosków łaskotały mnie po karku i ramionach.
Nigdy nie lubiłem długich włosów, ale jakoś wcześniej nie zwracałem na to uwagi.
Teoretycznie były ważniejsze rzeczy od tego, czy mam dobrze ułożone włosy, czy
nie.
Odwróciłem się od lustra i wyszedłem z
łazienki, a następnie usiadłem na materacu i uśmiechnąłem się do górki
materiału pod którym spała mała Molly.
- Molly, późno już. Nie jesteś głodna? -
spytałem, lecz oczywiście nie otrzymałem odpowiedzi. - Jak chcesz jeszcze spać
to powiedz - dodałem i tym razem lekko nią potrząsnąłem, aby się obudziła. Ta
czynność jednak coś mi uświadomiła. Sterta materiału była dokładnie tym. Górką
materiału. Pod kołdrą znajdowała się tylko poduszka, która sprawiała wrażenie
jakby spał pod nią ktoś delikatnej budowy.
Szybko zerwałem się z łóżka i rozejrzałem.
Nie zauważyłem jej w pokoju przy wchodzeniu, to też przecież i teraz bym jej
nie zauważył. Szybko klęknąłem i zajrzałem pod łóżko. Nic. Moje serce zaczęło
szybciej bić, a ja odczuwać panikę. Zerwałem się na równe nogi i wyszedłem z
pokoju. Spojrzałem w lewo i w prawo. W lewo była jadalnia i kuchnia. Mogła
pójść tam w poszukiwaniu mnie bądź śniadania. W prawo z kolei były inne
sypialnie, w tym i bliźniaków. W lewo były też schody na wyższe piętra. Nie
wiedziałem od czego zacząć. Miałem z góry przypuścić, że ta się znajduje u
bliźniaka? Mogła przecież z dziecięcej ciekawość zacząć zwiedzać dom. Albo
właśnie mogła być głodna... Nie wiedziałem, ale postanowiłem wybrać najbardziej
oczywistą opcję. Kuchnia. Tam więc się wybrałem. W końcu odetchnąłem z ulgą. Na
szafce siedziała uśmiechnięta Molly ubrana w swoją koszulkę nocną. Materiał
sięgał niemalże jej kostek, bo oczywistym było iż nie dało się tu znaleźć
ciuchów dla młodej nastolatki. W dłoni trzymała naleśnika, podczas kiedy na
parapecie siedział blondyn paląc papierosa.
- Molly, masz mówić jak wychodzisz z pokoju
- skarciłem ją.
- Przepraszam braciszku... Ale byłam głodna,
a ty się kąpałeś. Nie chciałam ci przeszkadzać - powiedziała z opuszczoną
głową.
Podszedłem do niej z delikatnym uśmiechem i
pogłaskałem ją po głowie.
- Nie musisz się o to martwić. Wystarczyło
zapukać.
- Dobrze! Następnym razem tak zrobię -
kiwnęła głową aby mnie przekonać, że mówi szczerze.
- Jak się czujesz, szczurku? - usłyszałem
ze strony okna.
Spojrzałem na niego i powoli kiwnąłem głową.
- Dobrze... - mój wzrok za długo nie
wytrzymał na jego twarzy i już po chwili patrzyłem na podłogę, z nadzieją, że
nie jestem jedną z tych osób, których policzki się czerwienią, kiedy jest im
wstyd czy głupio.
- To dobrze, bo za niedługo jedziemy na
zakupy. Przydadzą się wam nowe ubrania, ne?
- Umh... Ale nie... nie musisz - jąkałem
się. Nie chciałem powiększać swojego długu.
- Muszę, nie muszę. Przydadzą wam się. Niech
tylko młoda zje.
Podziękowałem mu zauważywszy, że go nie
przekonam i usiadłem obok Molly, a gdy tylko ta skończyła jeść, pomogłem jej
ubrać się w czyste ciuchy. Zostały wyprane, więc poza drobnymi dziurami tu czy
tam, były one w dobrym stanie. Zresztą za niedługo miały zostać wymienione na
nowe.
Gotowi do drogi pojechaliśmy do centrum
Londynu, gdzie chodziliśmy przez dwie czy nawet i trzy godziny po sklepach.
Nigdy się nie spodziewałem, że można aż tak długo czasu spędzić w sklepach, ale
jak to mówił nasz towarzysz, musimy kupić wszystkie podstawowe rzeczy. Nie
rozumiałem, czemu ten jest aż tak miły dla nas, ale po części sprawiło mi to
przyjemność. To że ktoś się nami zaopiekował, niezależnie od ceny jaką musiałem
za to płacić. Przeczuwałem, że z czasem się przyzwyczaję, a i tak liczyło się to,
że w tę zimę nie będziemy spali na dworze. Czułem się w końcu jak normalna
osoba. W końcu byłem w stanie brać udział w normalnym życiu innych ludzi, nie
grając roli cienia w tłumie. Lecz nie to się aż tak liczyło. Największą radość
sprawił mi widok uśmiechu na twarzy Molly. Pierwszy raz od dawna tak szczerze
się uśmiechała. Mogła wybrać własne ciuchy i mogła brać udział w dyskusji na
temat tego, co będzie ugotowane na obiad. Miała szeroki wybór tego, co by
chciała zjeść. Nawet szare niebo zakryte gęstymi chmurami zdawało się być
jakieś przyjaźniejsze. W końcu ich groźba gęstego deszczu nie była taka
straszna. Starczyło wrócić do domu, gdzie można było się rozgrzać pod
prysznicem i założyć suche ubrania. Kubek herbaty z miodem czy gorącej
czekolady. Wszystko to było jeszcze nie tak dawno temu nierealnym luksusem.
Witam,
OdpowiedzUsuńdroga autorko, cóż dawno tutaj nie zaglądałam, ale teraz wracam znów do czytania, ale chciałam powiedzieć, że blog teraz bardzo fantastycznie się prezentuje i cóż jak dla mnie jest rewelacyjnie, cóż zależy mi bardzo na takich informacjach jak data czy to archiwum abym po dłuższym czasie była w stanie się odnaleźć gdzie skończyłam czytać...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Witaj,
UsuńCieszę się, że ci się podoba nowy wystrój bloga. Moim zdaniem jest mniej chaotycznie teraz i bardziej przejżyście. Mam nadzieję, że również i ty, jak i reszta czytelników się ze mną zgodzi. Jestem ci wdzięczna za to, że tyle razy komentowałaś moje opowiadania i chciałabym za to podziękować. Zakończe drobnym przeproszeniem za brak wcześniejszych części opowiadań. Postanowiłam je jeszcze raz przeczytać i z swoją betą poprawić. Już niedługo powinny pojawić się stare jak i nowe części.