Strony

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Cichy Pamiętnik: Strona Dziewiąta


3 Listopada 2012
    Powoli przetarłem oczy przebudziwszy się po długim i przyjemnym śnie. Teraz już nie pamiętałem, co dokładnie mi się śniło. Co najwyżej drobne szczegóły typu: ciepłe słońce i miękki piasek. Nigdy nie byłem na plaży, ale zawsze chciałem ową zobaczyć. Pomimo tego, że mieszkam na wyspie, dla rodziców plaża zwykle była zbyt odległym kłopotem. Nie był to oczywiście dla mnie wielki problem bo spędzaliśmy wakacje w inny miły sposób. Pamiętam wycieczki do zoo albo nocowanie w jakimś nadmorskim hoteliku. Były to drobne domki z basenem, ale nigdy wystarczająco blisko plaży, aby ją odwiedzić. Powód był oczywiście prosty. Moja matka była chora. A dokładniej chorowała na raka. Zbyt wysokie temperatury sprawiały, że słabła. Poza tym mój ojciec zawsze martwił się, że choroba może się pogorszyć przez słońce. Nie pamiętam dokładnie czy miała raka skóry, czy też czegoś innego, ale ojciec ryzykować nie chciał. Często siedziałem na parapecie w oknie i obserwowałem ludzi na plaży ciekaw tego jak to jest popływać w morzu. Czasami w piaskownicy udawałem, że jestem na plaży i buduję zamki z piasku. Starałem się wtedy udawać dźwięk fal, aby to uczucie stało się jak najprawdziwsze.
    Teraz jednakże się to nie liczyło. Jedynym marzeniem było znalezienie ciepłego miejsca na noc oraz w miarę zjadliwego posiłku. A właściwie i to powoli przestawało się liczyć. W końcu nie musiałem już szukać niczego po śmietnikach, a i o zimno martwić się nie musiałem. Całą noc spędziłem pod miękką pościelą... Ale za jaki koszt? Czy doprawdy robienie tego co miałem robić było tego warte? Czy nie lepiej było... Oddać Molly? Wszyscy mówili, że tak będzie lepiej. Tak będzie nam łatwiej. Mi łatwiej. Ona trafi do kochającej rodziny, a ja będę w stanie złożyć prośbę o mieszkanie i poszukać pracy. Przecież mógłbym się z nią spotykać, więc dlaczego na siłę trzymałem ją przy sobie? Cóż... Odpowiedź była prosta. Obiecałem matce, że jej nie opuszczę. Że będę się nią opiekować, nie ważne co. Możliwe, że było to samolubne z jej strony. Kazanie dziecku obiecać coś takiego. Ale miało to też sens. Chciała się upewnić, że jej dzieci będą miały siebie nawzajem i będą siebie wspierać.
   Zaśmiałem się pod nosem i ponownie otarłem twarz dłonią. Powinienem był już wstawać ale pierwszy raz w życiu łóżko było na tyle kuszące, że mi się nie chciało. Spojrzałem w bok na śpiącą Molly i uśmiechnąłem się do siebie. Wyglądało na to, że coś jej się śniło ponieważ poruszała zamkniętymi oczami i okazjonalnie ruszała ustami jakby chciała coś powiedzieć. Delikatnie pogłaskałem ją po głowie i wstałem z łóżka. Musiałem przecież w końcu zająć się tym, co miałem na dziś zaplanowane, niezależnie od tego czy było wcześnie, czy też nie.
   Na mej twarzy nagle pojawił się drobny uśmiech. Nie było to spowodowane myśleniem o moich obowiązkach tylko przez to, że patrzyłem właśnie na drewnianą szafkę z szufladami. Było to coś prostego. Zapewne niemalże każdy w Anglii, kto miał dom, posiadał szafę czy inny mebel mieszczący w sobie ubrania. Dla mnie jednak to było coś, co sprawiało, że się uśmiechałem za każdym razem kiedy to widziałem. Nawet jeśli w tej chwili dany mebel był pusty. Nawet jeżeli było zapewnione przez osoby, które mnie przy pierwszym spotkaniu mało nie utopiły, a potem porwały. Nawet jeśli jeszcze przed chwilą myślałem, że nie chcę tu być. Ten drewniany mebel wszystko zmienił. Sprawił, że czułem się choć trochę szczęśliwy.
   Wciąż nie tracąc uśmiechu z ust, wyszedłem z pokoju do drobnej łazienki, która była obok naszego pokoju. Była prywatna, jako że drzwi do niej znajdowały się w naszej sypialni oraz mieściła w sobie wszystko, co łazienka powinna mieścić, więc nie było sensu ich po kolei wymieniać. Ważne było, że pozwalała na dyskretne i higieniczne wypróżnienie się, ciepły prysznic w podgrzewanym pokoju, oraz łatwy dostęp do pasty i szczoteczki. Poza tymi szczegółami nie liczył się jej wystrój czy kolor. Choć przyznam, że czarne puszyste ręczniki i pasujący do nich dywanik przed kabiną był czymś przyjemnym dla szczurka.
   Wziąłem ciepły prysznic, ciesząc się nim dłużej niż powinienem, a następnie wytarłem i ubrałem w świeżą odzież. Nawet nie spodziewałem się jaką przyjemność może sprawić mycie zębów w ciepłej wodzie czy też czesanie czystych włosów. Po przetestowaniu zawartości kilku butelek z perfumami, wybrałem tę o delikatnej woni. Nigdy nie lubiłem zapachów, które potrafiły przyprawić o mdłości. Oczywiście wcześniej nie posiadałem własnej butelki perfum, tylko dzieliłem jedną z ojcem, ale i tak czułem różne zapachy na kobietach czy mężczyznach mijających mnie na szkolnym korytarzu czy ulicy.
   Do kuchni wkroczyłem w samych spodniach i prostej koszulce. Było wystarczająco ciepło, aby chodzić boso, a zawsze uważałem to za wygodniejsze. Niezwykłe jak szybko można wrócić do starych upodobań, kiedy życie stawało się wygodniejsze. Możesz budzić się przez miesiąc o godzinie siódmej rano i chodzić spać o dwudziestej pierwszej, ale i tak jest spora szansa, że w wakacje będziesz wstawać i zasypiać kiedy chcesz. Niezależnie od tej reguły, śniadanie (jak zawsze) zrobić musiałem. I to nie tylko dla siebie. Już nawet nie dla siebie i Molly. Od teraz miałem przygotowywać danie dla czterech osób. W zasadzie to dzisiaj tylko dla trzech, ponieważ jeden z braci wyjechał, aby załatwić jakąś ważną sprawę. A przynajmniej tak powiedział. Nie zamierzał jeść tak wcześnie śniadania i miał wrócić dopiero na wieczór. Nie stresowałbym się tym zbytnio, gdyby nie fakt, że wyjechał ten spokojniejszy z blondynów. A przynajmniej wydawał mi się spokojniejszy. Znałem ich zaledwie od dwóch dni, ale już powoli zacząłem poznawać ich charaktery. Miałem tylko nadzieję, że nagle nie zadziwią mnie jakąś niespodzianką.
   W kuchni zająłem się smażeniem naleśników. Dawno nie gotowałem czegoś trudniejszego od zupy z puszki, więc obawiałem się, że wyszedłem z wprawy. Już nawet zacząłem rozmyślać nad tym, co ugotować na obiad, lecz me przemyślenia przerwały kroki zbliżającej się do kuchni osoby. Byłem pewien, że to nie Molly, więc możliwości spadły do jedynego pozostałego domownika. Nie przejmowałem się tym, tylko kontynuowałem smażenie naleśników uważając, aby żadnego nie przypalić. W zasadzie to tak się nad tym skupiłem, że nawet nie zauważyłem kiedy blondyn do mnie podszedł. Zrozumiałem to dopiero kiedy jego ramiona objęły mnie w pasie, a ja przestraszony podskoczyłem z cichym piśnięciem i mało nie zrzuciłem przy tym gorącej patelni. Spojrzałem przez ramię i fuknąłem na rozbawionego blondyna.
   - Chcesz mnie przyprawić o zawał? - zadałem retoryczne pytanie i wyłączyłem podgrzewanie w elektrycznej kuchence oraz odstawiłem patelnię, aby nie ryzykować poparzenia.
   - Niee... - odpowiedział przeciągając słowa.
   Jedno z ramion mnie puściło, aby ich właściciel mógł wziąć gorącego naleśnika z wciąż parzącej patelni. Szybko pożałował swej decyzji i zabrał dłoń, po czym przyłożył ją do zimnego blatu.
   - Nie mogłeś wziąć jednego z talerza lub poczekać aż ostygnie?
   - Pocałuj - powiedział ignorując moje słowa i przyłożył oparzone palce do moich ust.
   - C-co? - spytałem zdziwiony, a ten to wykorzystał aby wsunąć swe palce w głąb mych ust.
   Stałem tak, patrząc się na niego ni to zdziwiony, ni zły. Był to prosty, neutralny wyraz twarzy. No może trochę okazywał zaskoczenie.
   - Liż... - wydał prostą komendę, jakby chcąc się upewnić, że zrozumiem o co mu chodzi.
   Złapałem go za nadgarstek i tym samym uwolniłem usta. Następnie pociągnąłem go w stronę zlewu i wsadziłem mu dłoń pod zimną wodę. W trakcie tej czynności stwierdziłem też, że ten zachowuje się jak dziecko. Ale może jego zachowanie było spowodowane zaspaniem? Nie wiedziałem i w sumie do końca mnie to nie interesowało, o ile nie wkładał mi swoich palców do ust. Ani niczego innego w sumie...
   Pokręciłem głową i zakręciłem kurek.
   - Masz szczęście, że się nie poparzyłeś - powiedziałem po części zdumiony tym, że się tak nie stało.
   - Mhm... - potarł wolną dłonią oko, zachowując się przy tym jak uroczy kociak... A może raczej mały tygrys? Domowym kotem to on nie był, ale coś z nich w nim widziałem.
   Przeszedł przez kuchnię i usiadł na krześle w jadalni. Westchnąłem i przerzuciłem naleśnik z patelni na talerz, a następnie zaniosłem owy do stołu. Świeża cytryna i cukierniczka już się na nim znajdowały. Dzbanek z zimnym mlekiem, zaparzona herbata jak i kawa również stały na drewnianym meblu. Obserwowałem chwilę jak ten wyciska cytrynę na ciasto i posypuje cukrem, a następnie odgryza kawałek, przy okazji nalewając mleko do filiżanki. Sięgnął po dzbanek z herbatą i zalał białą ciecz gorzką herbatą, aby następnie i do niej dodać dwie łyżeczki cukru. Zamieszał i się napił, tylko po to by się skrzywić. Nie rozumiałem o co chodzi, dopóki nie wylał zawartości filiżanki do doniczki stojącej obok. Zjadł do końca naleśnika i znów spojrzał na stół, uważnie spoglądając na każdy z dzbanków po kolei. Zdawało się, że planuje jakąś strategię do pokonania przeciwnika - czyli naleśników - lecz nie o to tu chodziło. Zaspany pomylił kawę z herbatą. Zaśmiałem się szczerze tym rozbawiony i wróciłem do kuchni, aby dokończyć smażenie.
   Piętnaście minut, dwanaście usmażonych i trzy zjedzone przeze mnie naleśniki później gospodarz ponownie wszedł do kuchni.
   - Masz jeszcze? - spytał już z większą energią i pokazał pusty talerz. Wyglądało na to, że kubek kawy go rozbudził.
   Powoli opuściłem wzrok na jego nagi brzuch, a potem znów na jego twarz. Nie rozumiałem gdzie on to mieści, no ale cóż. Nie będę przecież mu zabraniać jeść. Podszedłem do niego i wymieniłem jego pusty talerz na pełen, a następnie zająłem się zmywaniem naczyń. Tamten mruknął coś, co brzmiało jak "dzięki" i wrócił do jadalni. Przeniosłem wzrok na zegarek i westchnąłem. Była już dziesiąta rano. Zastanawiałem się nad tym, kiedy obudzi się Molly bowiem chciałem żeby zjadła ciepłe śniadanie, a nie miałem jeszcze czasu, aby jej samemu obudzić. Zostawiłem dla niej parę naleśników z dżemem truskawkowym. Było to jej ulubione danie jeszcze jak mieszkaliśmy z ojcem i gdyby mogła to by pewno jadła je na śniadanie, obiad i kolację. Uśmiechnąłem się na wspomnienie dawnych czasów. Może nie było tak samo po śmierci matki, ale na pewno było łatwiej. Spokojniej. Z zamyśleń wyrwał mnie dopiero cudzy głos.
   - Nie myślałeś może o noszeniu samego fartuszka, kiedy jesteś w kuchni?
   Spojrzałem przez ramię w stronę drzwi, w których stał oparty o framugę blondyn. Trzymał on w dłoni kubek z kawą i się do mnie uśmiechał.
   - Że nago? - spytałem choć nie było sensu zadawać pytania. Odpowiedź była raczej oczywista.
   - Mhm... - odpowiedział cichym pomrukiem i do mnie podszedł.
   Zamknąłem oczy i odwróciłem głowę, jakby ten zamierzał mnie uderzyć w twarz albo i też już to zrobił. Nie wiedziałem czemu, ale niestety to zrobiłem, co tylko rozbawiło blondyna. (Powinienem w końcu zapytać go o imię, ale jakoś tak nigdy nie ma okazji. W sumie to on mojego również nie poznał. Chyba tylko Molly zna ten "sekret".) Otworzyłem oczy dopiero gdy tamten zaczął zdejmować ze mnie koszulkę. Kazał mi podnieść ręce, więc tak też uczyniłem. Nie było sensu się sprzeciwiać. Gdy górna część odzieży już zniknęła, pozostawiając samą nagą skórę, ten sięgnął po słoik z dżemem. Zimna maź wylądowała na mojej łopatce niemalże tak szybko, jak zniknęła zlizana przez blondyna.
   - C-co ty robisz? - spytałem zdziwiony.
   - Jem śniadanie - odpowiedział rozbawionym głosem i kontynuował to, co zaczął.

***

    Westchnąłem wychodząc spod prysznica. Był to drugi raz dzisiejszego dnia, a jeszcze nie było południa. A może też i już było, nie byłem pewien. Musiałem poszukać jakiegoś zegarka, żeby się upewnić. Powoli naciągnąłem na swoje wciąż lekko wilgotne ciało spodnie i koszulkę, po czym podszedłem do lustra i odgarnąłem włosy z twarzy. Wyglądało na to, że przydałyby mi się jakieś nożyczki, bo grzywka wpadała mi już do oczu, co było irytujące, podczas kiedy końcówki włosków łaskotały mnie po karku i ramionach. Nigdy nie lubiłem długich włosów, ale jakoś wcześniej nie zwracałem na to uwagi. Teoretycznie były ważniejsze rzeczy od tego, czy mam dobrze ułożone włosy, czy nie.
   Odwróciłem się od lustra i wyszedłem z łazienki, a następnie usiadłem na materacu i uśmiechnąłem się do górki materiału pod którym spała mała Molly.
   - Molly, późno już. Nie jesteś głodna? - spytałem, lecz oczywiście nie otrzymałem odpowiedzi. - Jak chcesz jeszcze spać to powiedz - dodałem i tym razem lekko nią potrząsnąłem, aby się obudziła. Ta czynność jednak coś mi uświadomiła. Sterta materiału była dokładnie tym. Górką materiału. Pod kołdrą znajdowała się tylko poduszka, która sprawiała wrażenie jakby spał pod nią ktoś delikatnej budowy.
   Szybko zerwałem się z łóżka i rozejrzałem. Nie zauważyłem jej w pokoju przy wchodzeniu, to też przecież i teraz bym jej nie zauważył. Szybko klęknąłem i zajrzałem pod łóżko. Nic. Moje serce zaczęło szybciej bić, a ja odczuwać panikę. Zerwałem się na równe nogi i wyszedłem z pokoju. Spojrzałem w lewo i w prawo. W lewo była jadalnia i kuchnia. Mogła pójść tam w poszukiwaniu mnie bądź śniadania. W prawo z kolei były inne sypialnie, w tym i bliźniaków. W lewo były też schody na wyższe piętra. Nie wiedziałem od czego zacząć. Miałem z góry przypuścić, że ta się znajduje u bliźniaka? Mogła przecież z dziecięcej ciekawość zacząć zwiedzać dom. Albo właśnie mogła być głodna... Nie wiedziałem, ale postanowiłem wybrać najbardziej oczywistą opcję. Kuchnia. Tam więc się wybrałem. W końcu odetchnąłem z ulgą. Na szafce siedziała uśmiechnięta Molly ubrana w swoją koszulkę nocną. Materiał sięgał niemalże jej kostek, bo oczywistym było iż nie dało się tu znaleźć ciuchów dla młodej nastolatki. W dłoni trzymała naleśnika, podczas kiedy na parapecie siedział blondyn paląc papierosa.
   - Molly, masz mówić jak wychodzisz z pokoju - skarciłem ją.
   - Przepraszam braciszku... Ale byłam głodna, a ty się kąpałeś. Nie chciałam ci przeszkadzać - powiedziała z opuszczoną głową.
   Podszedłem do niej z delikatnym uśmiechem i pogłaskałem ją po głowie.
   - Nie musisz się o to martwić. Wystarczyło zapukać.
   - Dobrze! Następnym razem tak zrobię - kiwnęła głową aby mnie przekonać, że mówi szczerze.
    - Jak się czujesz, szczurku? - usłyszałem ze strony okna.
   Spojrzałem na niego i powoli kiwnąłem głową.
   - Dobrze... - mój wzrok za długo nie wytrzymał na jego twarzy i już po chwili patrzyłem na podłogę, z nadzieją, że nie jestem jedną z tych osób, których policzki się czerwienią, kiedy jest im wstyd czy głupio.
   - To dobrze, bo za niedługo jedziemy na zakupy. Przydadzą się wam nowe ubrania, ne?
   - Umh... Ale nie... nie musisz - jąkałem się. Nie chciałem powiększać swojego długu.
   - Muszę, nie muszę. Przydadzą wam się. Niech tylko młoda zje.
   Podziękowałem mu zauważywszy, że go nie przekonam i usiadłem obok Molly, a gdy tylko ta skończyła jeść, pomogłem jej ubrać się w czyste ciuchy. Zostały wyprane, więc poza drobnymi dziurami tu czy tam, były one w dobrym stanie. Zresztą za niedługo miały zostać wymienione na nowe.
   Gotowi do drogi pojechaliśmy do centrum Londynu, gdzie chodziliśmy przez dwie czy nawet i trzy godziny po sklepach. Nigdy się nie spodziewałem, że można aż tak długo czasu spędzić w sklepach, ale jak to mówił nasz towarzysz, musimy kupić wszystkie podstawowe rzeczy. Nie rozumiałem, czemu ten jest aż tak miły dla nas, ale po części sprawiło mi to przyjemność. To że ktoś się nami zaopiekował, niezależnie od ceny jaką musiałem za to płacić. Przeczuwałem, że z czasem się przyzwyczaję, a i tak liczyło się to, że w tę zimę nie będziemy spali na dworze. Czułem się w końcu jak normalna osoba. W końcu byłem w stanie brać udział w normalnym życiu innych ludzi, nie grając roli cienia w tłumie. Lecz nie to się aż tak liczyło. Największą radość sprawił mi widok uśmiechu na twarzy Molly. Pierwszy raz od dawna tak szczerze się uśmiechała. Mogła wybrać własne ciuchy i mogła brać udział w dyskusji na temat tego, co będzie ugotowane na obiad. Miała szeroki wybór tego, co by chciała zjeść. Nawet szare niebo zakryte gęstymi chmurami zdawało się być jakieś przyjaźniejsze. W końcu ich groźba gęstego deszczu nie była taka straszna. Starczyło wrócić do domu, gdzie można było się rozgrzać pod prysznicem i założyć suche ubrania. Kubek herbaty z miodem czy gorącej czekolady. Wszystko to było jeszcze nie tak dawno temu nierealnym luksusem.

2 komentarze:

  1. Witam,
    droga autorko, cóż dawno tutaj nie zaglądałam, ale teraz wracam znów do czytania, ale chciałam powiedzieć, że blog teraz bardzo fantastycznie się prezentuje i cóż jak dla mnie jest rewelacyjnie, cóż zależy mi bardzo na takich informacjach jak data czy to archiwum abym po dłuższym czasie była w stanie się odnaleźć gdzie skończyłam czytać...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj,
      Cieszę się, że ci się podoba nowy wystrój bloga. Moim zdaniem jest mniej chaotycznie teraz i bardziej przejżyście. Mam nadzieję, że również i ty, jak i reszta czytelników się ze mną zgodzi. Jestem ci wdzięczna za to, że tyle razy komentowałaś moje opowiadania i chciałabym za to podziękować. Zakończe drobnym przeproszeniem za brak wcześniejszych części opowiadań. Postanowiłam je jeszcze raz przeczytać i z swoją betą poprawić. Już niedługo powinny pojawić się stare jak i nowe części.

      Usuń