Przepraszam wszystkich
za brak wpisów przez ostatni... miesiąc (ale ten czas leci, nawet kiedy się nie
bawisz dobrze) ale sporo się ostatnio działo. Tydzień poza domem, brak weny,
powrót do szkoły, nie napisany jeszcze egzamin na anglika... (jak nie będę
pisać przez następny miesiąc, znaczy że nauczycielki od anglika mnie wyrzuciły
przez okno z trzeciego piętra), a teraz jeszcze mam zaliczyć 30 godzin pracy z
bezdomnymi do 26 marca. Cichy pamiętnik jest już w połowie edycji, ale do tego
czasu mam dla was co innego. O to pierwsza część opowiadania ze strony Kiry.
Mam nadzieję że wam się spodoba, bowiem dziewczyna lepiej pisze ode mnie. Miłego czytania ^~^
Ludzie biegający tam i z powrotem. Ryk syreny. Migające światła karetki. Krzyki i płacz. Istny chaos.
Dziewczyna założyła zagubiony kosmyk włosów za ucho i skrzyżowała ramiona na piersiach. Uśmiechnęła się szerzej, a uśmiech ten był pełen zadowolenia. Jednak nie należał on do uprzejmych, ciepłych uśmiechów. Kiedy ta dziewczyna uśmiechała się w ten sposób, nie oznaczało to niczego dobrego.
Ciemnowłosa poprawiła czarną skórzaną kurtkę na ramionach i ponownie skupiła się na odgrywającym się na jej oczach przedstawieniu. Przedstawieniu, do którego scenariusz napisała właśnie ona, a wszyscy ci ludzie, nieświadomi niczego byli tylko marionetkami. Lalkami podatnymi na dotyk niewidzialnych rąk; ślepo wykonującymi każde polecenie. Choć czasem zdarzało się, że nawet taka lalka potrafiła czymś zaskoczyć.
***
Junsuina Sonzai. Liceum dla „niezwykłej” młodzieży. Nie, nie chodzi tutaj wcale o poprawczak czy szkołę dla umysłowo chorych. Chociaż niektórzy właśnie tak to widzą. Tak naprawdę jest to placówka stworzona z myślą o nastolatkach niezaakceptowanych przez ich środowisko z powodu niecodziennych zdolności jakimi przyszło im dysponować.
Kim ja jestem? Przedstawicielką tej „cudownej” młodzieży, uczennicą tegoż niezwykłego liceum. Nazywam się… mówią na mnie Shadow. Lat siedemnaście. Zainteresowania? Oj, wiele tego, za wiele, by je tu wszystkie wymieniać. Hobby? Ludzie.
***
Z rozmachem otworzyłam przeszklone drzwi i przekroczyłam próg liceum z wysoko uniesioną głową. Pozwoliłam, żeby drzwi zatrzasnęły się za mną, zwracając tym samym na siebie uwagę kilku osób. Wystarczyło jednak tylko bym obdarzyła ich uśmiechem, a wszyscy jak na komendę poodwracali głowy, unikając kontaktu wzrokowego. Zadowolona wsunęłam dłonie do kieszeni płaszcza i stukając obcasami czarnych butów obszytych futerkiem ruszyłam przed siebie. Mijani uczniowie zdawali się mnie ignorować, ale wystarczyło bym przeszła kilka kroków dalej i już czułam ich palące spojrzenia na plecach.
Jako że był dopiero początek tygodnia, czarno-białe kafelki, pokrywające podłogę i tym samym nadające jej wygląd szachownicy, lśniły czystością. Tak samo zresztą jak zielonkawo-miętowe ściany, czy też każdy kąt szkolnego budynku.
Przechodząc obok przeszklonego zakątka gospodarzy liceum (taa, dużo tutaj szkła), przystanęłam by przyjrzeć się swojemu odbiciu. Mój zwyczajny, codzienny ubiór, składający się z czarnych zakolanówek, krótkiej spódniczki i koszulki z długimi rękawami w tym samym kolorze, a także wspomnianego wcześniej płaszcza i butów, kontrastował z moją dość jasną cerą. Przeniosłam wzrok na, chyba najbardziej przykuwający uwagę, element mego ciała, a konkretnie – na oczy. Co było w nich takiego niezwykłego? Ich barwa. Podchodzący pod czerwień kolor tęczówek. W odpowiednim świetle nawet naprawdę takie się stawały. Nie, nie nosiłam soczewek. Kolor mych oczu był jak najbardziej naturalny.
Uśmiechając się do swego odbicia, przeczesałam długie ciemne pasma włosów palcami, po czym odrzuciłam je na plecy i skierowałam się w stronę okien. Usiadłam na parapecie, wymachując nogami jak małe dziecko i spojrzałam na szkolne podwórko. Równo przycięty trawnik i wysoki żywopłot, smukłe drzewa, między którymi biegła wyłożona żwirem ścieżka prowadząca do wejścia. Westchnęłam, jakby z żalem. Nic nie zmieniło się w tej szkole odkąd do niej przybyłam. Starych uczniów znałam już niemal na wylot, wiedziałam czego mogę się po nich spodziewać. Zaczynałam się nudzić. Potrzebowałam czegoś nowego…I wtedy jakby wysłuchując moich życzeń pod szkolną bramę podjechał radiowóz. Przyłożyłam dłoń do szyby, wpatrując się intensywnie w samochód. Dyrektorka rozmawiała chwilę z policjantem, a potem otworzyła tylne drzwi pojazdu, z którego wysiadł nastolatek.
Z poszerzającym się na twarzy uśmiechem obserwowałam jak trójka zmierza w kierunku wejścia. Gdy przekroczyli próg szkoły, wszystkie spojrzenia natychmiastowo skierowały się w ich stronę. Dyrektorka nie przestawała się uśmiechać i mówić do czerwonowłosego chłopaka. Ten jednak wyglądał jakby szedł na skazanie. Głowę miał opuszczoną, wzrok wbity w podłogę. Dyrektorka ze swoimi gośćmi skierowała się do swego gabinetu. Byłam wniebowzięta. Nowy uczeń oznaczał nową zabawkę.
Drzwi prowadzące do gabinetu dyrektorki zamknęły się cicho. Wahałam się tylko chwilę. Dostanie się do środka było banalnie proste. A pomyślał by kto, że takie miejsca powinny być jakoś chronione…
Znalazłam się w sekretariacie, z którego kolejne drzwi były dopiero tymi prowadzącymi wprost do dyrektorki. Niestety, były zamknięte. Z cichym westchnięciem opadłam więc na jeden z foteli, przy niewielkim stoliku. Dwie sekretarki zajęte rozmową, nawet mnie nie zauważyły. Mogłam się spokojnie zająć podsłuchiwaniem. Dyrektorka tłumaczyła nowemu na czym polega istnienie naszej placówki, zapewniała, że będzie mu tu dobrze jak nigdzie indziej i takie tam bzdety. Czyli nic nowego, zwyczajowa mowa przygotowana na przywitanie nowych nabytków.
Z automatu stojącego przy stoliku nalałam sobie wody i rozłożyłam się wygodniej na fotelu, z białym plastikowym kubeczkiem w dłoni. Sekretarki wciąż nie zwracały na mnie uwagi, co było mi w zasadzie na rękę. Uniosłam wzrok na sufit, odszukując we wspomnieniach swoje przybycie do Junsuina Sonzai. Jednak nie dane mi było długo powspominać, gdyż drzwi gabinetu dyrektorki otworzyły się nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. Poderwałam się gwałtownie z miejsca, prawie wylewając wodę z kubka.
Kiedy dyrektorka wychodziła z gabinetu ze swymi gośćmi, ja już stałam przy drewnianym kontuarze sekretarek.
- Przepraszam, czy mogłabym prosić o skserowanie tego? – zapytałam niewinnym głosikiem, tym samym prawie przyprawiając biedne sekretarki o zawał. Z równie niewinnym co głos uśmiechem, przesunęłam po blacie otwarty podręcznik z angielskiego. W duchu natomiast przeklinałam na samą siebie i swoje zamyślenie. – Z góry dziękuję.
Ciekawe, choć nie tak dobre jak Nocty. W skali od 1 do 10 dałabym Ci może... 2, nie więcej. Musisz więcej popracować nad sobą, plus ta postać... Szkoda gadać.
OdpowiedzUsuńAnn.