Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X X X X X X

Etykiety

Twój tekst

Kontakt

GG: 50508389
Email: nocta.k@hotmail.com

Blog nr 2: http://caste-game.blogspot.co.uk/


Blog

Kyōki no kokoro (o ile autor zna się na języku Japońskim) oznacza serce szaleństwa, co jego zdaniem jest idealnym tytułem dla opowiadań o "mrocznej" tematyce, przedstawiających postacie w beznadziejnych sytuacjach bez wyjścia i tego podobnych (choć zdażają się wyjątki w tematyce). Opowiadania często zawierają tematy nie odpowiednie dla młodych czytelników.


Autor

Dziwne stworzenie, które od czasu do czasu lubi wykorzystać swój nadmiar wyobraźni do napisania opowiadania. Polskie opowiadania pisze od zaledwie paru lat, jako że wcześniej nie uczył się danego języka. Jest to forma polepszania jakości pisania oraz poprawności w użytku języka polskiego. Aktualny wiek autora to dziewiętnaście lat. Studiuje w Anglii, lecz chciałby zapamiętać swój rodowy język, którego to nie miał okazji się uczyć.


Beta

Czyli osoba, która mi pomaga. Poprawia ona tekst na tyle ile potrafi i po części uczy też polskiego. Sama pisze opowiadania, tak więc jeśli chcecie się dowiedzieć o niej więcej, musicie zajrzeć na jej bloga:

http://historiepisanepiorem.blogspot.co.uk/

wtorek, 7 stycznia 2014

Cichy Pamiętnik: Strona Pierwsza



24 Września 2012

   Powoli szedłem wydeptaną dróżką między krzakami. Pogrążony w myślach nie zwracałem uwagi na rzeczy otaczające mnie. Na przykład na kaczki kłócące się gdzieś w rzece czy też nadjeżdżający z oddali pociąg powoli zbliżający się do mostu pod którym się znajdowałem. Rozmyślałem nad tym, co zrobiłem. Nigdy nie lubiłem kraść, ale nie miałem innego wyboru. W końcu jakoś musiałem przeżyć. A przynajmniej tak tłumaczyłem sobie to, co robiłem. Poniekąd był to sposób na poprawienie własnego samopoczucia. Oczywiście nie pomagało. Najskuteczniejszym sposobem na lepszy humor było choćby gdy zamiast mnie pobić, ktoś udawał, że nie zauważył tego co zrobiłem. Albo też gdy z uśmiechem wręczała mi coś do jedzenia czy parę monet. Dziś miałem szczęście. A jednak nie czułem się dumny, ani choćby odrobinę zadowolony z tego, co udało mi się uzyskać. Zamknąłem oczy i westchnąłem. Oparłem się o metalową siatkę, która odgradzała rzekę od bloków mieszkalnych. Powinienem był się śpieszyć i wrócić do domu, a jednak chciałem pozbierać myśli.
    Niestety zamyślenie okazało się zgubne. Przez nie, nie usłyszałem zbliżającej się postaci. Gdybym otworzył oczy to zapewne zauważyłbym zmierzającego w moją stronę mężczyznę. Gdybym tylko choć na chwilę przestał myśleć nad tym, czy dobrze, bądź źle postąpiłem. Gdybym się tak nie przejmował to na pewno nie byłbym w sytuacji, w której miałem się zaraz znaleźć. Moje ręce zostały błyskawicznie przywiązane skórzanym pasem do siatki. Nawet nie zdążyłem pomyśleć o tym jak zareagować. A po otworzeniu oczu, nikogo już przede mną nie było. Sprawca właśnie przeskakiwał na drugą stronę ogrodzenia do którego mnie przywiązał. Odwróciłem się na tyle, na ile pozwalały mi unieruchomione dłonie, obawiając tego co mój napastnik zamierza.
    Przed moją twarzą stał młody mężczyzna o blond włosach i błękitnych jak czyste niebo oczach. Spomiędzy jego włosów, sięgających karku, wystawały przekłute w wielu miejscach uszy. Był to ten sam człowiek, którego okradłem nie wcześniej niż godzinę temu. Wyglądało na to, że jednak nie był to mój szczęśliwy dzień i prawdopodobnie zaraz oberwę. Co gorsza, z zarośli, którymi przechodziłem kilka chwil wstecz, wyszedł drugi chłopak. Wyglądał tak samo jak ten za mną, nie licząc ubioru i braku nadmiernej biżuterii. Uśmiechnął się do swojego brata a przynajmniej sądziłem, że są spokrewnieni, bo klonami raczej nie byli. Najzwyczajniej nie jest możliwe być aż tak podobnym, nie będąc jego bliźniakiem. W każdym układzie, niezależnie od tego, czy byli braćmi, wiedziałem, że na pewno pomoże swemu towarzyszowi.
    Możliwe, że to było głupie, aby myśleć o takich rzeczach w obecnej sytuacji, ale ciekawiło mnie, którego dokładnie okradłem i który, oraz w jaki sposób, się za to „odwdzięczy”. Przyzwyczaiłem się już do bycia obitym. Jednakże mając związane ręce, obawiałem się najgorszego. W moim przypadku bycia zostawionym bez możliwości uwolnienia się bądź kąpiel w zimnej wodzie. Oczywiście z brakiem suchego ubrania, czy też sposobu dzięki któremu mógłbym się wysuszyć.
    Jakoś musiałem to wytrwać, by wrócić do domu, gdzie zapewne wysłuchałbym, jak to nie powinienem się tak narażać oraz że na pewno są inne wyjścia, by znaleźć to, co potrzebujemy. Innego sposobu jak na razie nie widziałem, a ci "mili" panowie raczej jakiejkolwiek oferty nie chcieli wystawić. Ten drugi (nie znając imion pozwoliłem sobie na użycie "pierwszy”, jako pierwszy którego zobaczyłem, oraz "drugi”, czyli ten, który akurat do mnie podszedł) rozpiął pasek od torby, by móc bezproblemowo zabrać ją i wysypać zawartość na ziemię. Jedyna szklana butelka znajdująca się w owej torbie teraz wypadła i rozbiła się o kamień, powodując, że płyn rozlał się po ziemi, zostawiając jasne plamy. Obok niej wylądował także skórzany portfel, plastikowa butelka z resztką brudnej wody oraz parę drobiazgów, o których zdążyłem zapomnieć.
   - To jak, braciszku, przeszukasz go na wszelki wypadek? - usłyszałem głos numeru drugiego, przy okazji zauważając uśmiech na jego twarzy.
    Widok ten został po chwili zablokowany przez numer pierwszy, który właściwie nie różnił się od swego brata. Nie chodziło mi tu o wygląd, a o wyraz twarzy. Również się uśmiechał, ukazując rządki białych zębów, jak gdyby zobaczył wspaniałą zabawkę. Chyba nie powinienem tu wybierać takiego porównania, gdyż zabawek to on już raczej nie posiada. A nawet jeśli posiada, to raczej nie takie, które daje się dzieciom.
    Powoli podszedł do mnie i, nie odpowiadając na pytanie, najzwyczajniej w świecie wsunął swe dłonie pod moją koszulkę. Trochę mnie to zdziwiło, bo raczej łatwiej byłoby schować coś w kieszeni kurtki, niż pomiędzy skórą a materiałem. Chociaż wyglądało na to, że chłopak szukał czegoś innego niż potencjalnych rzeczy, które i tak nie znajdowały się w mym posiadaniu. Powoli przejechał dłońmi po mojej klatce piersiowej, a następnie wsunął je delikatnie w spodnie i zatrzymał na biodrach. Starałem się go odepchnąć od siebie trzepiąc ciałem, jednakże w mojej pozycji było to trudne i skończyło się niepowodzeniem. Nawet nie udało mi się pozbyć jego dłoni, które chyba jedynie wsunęły się głębiej w me spodnie. Na szczęście chłopak odsunął się ode mnie i odwrócił w stronę brata.
    - Jest czysty - powiedział i po chwili zaczął się śmiać. - Oczywiście nie dosłownie. Myślę, że przydałaby mu się mała kąpiel.
    Wyglądało na to, że jednak wcześniej chodziło im o broń. Ja jej nie miałem, nigdy nie posiadałem i zapewne nigdy nie będę posiadał. Nie byłbym w stanie kogoś zabić czy nawet zranić, by zdobyć cokolwiek.
    Usłyszałem dźwięk przedmiotu uderzanego o skórę, oznaczającego, że numer drugi rzucił pierwszemu portfel. Najwidoczniej należał do niego, więc moja ciekawość została już zaspokojona. Raczej nie chcieli mnie zabić, a osobą którą okradłem, był ten pierwszy. W dalszym ciągu nie wiedziałem, czy zostanę uwolniony, choć przypuszczam, iż chłopak nie chciałby tracić paska. Znów miałem rację, ponieważ jeden z bliźniaków podszedł i uwolnił me nadgarstki. Nie do końca uzyskałem to, co chciałem. Chłopak złapał mnie pod ramiona, a po chwili jego brat dołączył i chwycił mnie za nogi. Oboje mnie podnieśli, więc ponownie zacząłem się rzucać jak wyrzucona na brzeg ryba. Niestety, mało mi to dało. Bliźniacy mocno mnie trzymali i już po chwili ryba wróciła do wody. A dokładniej, wrzucili mnie do lodowatej rzeki. Dla nich było to zabawne. Stali na brzegu bliscy łez spowodowanych śmiechem. Dla mnie zaś, oznaczało to trzęsienie się z zimna przez cały dzień, prawdopodobnie przeziębienie, umieranie jakiś tydzień i brak jedzenia. Oczywiście, o ile udałoby mi się dostać do brzegu, bo pływać najlepiej nie potrafiłem i ledwie utrzymywałem się na powierzchni wody.
    Po trochę zbyt długo zajmującym dopłynięciu do brzegu zauważyłem, że bliźniaków już nie było. Najwidoczniej znudzili się patrzeniem na mnie, powoli zbliżającego się do brzegu. Ale nie był to koniec moich problemów, ponieważ by się wydostać, musiałbym się wspiąć na wysokość kolan. Nie brzmi to może jak wielkie wyzwanie, ale jak zawsze musiało być jakieś utrudnienie. W tym przypadku fakt, że wszystko było mokre i śliskie, gdyż koryto było zrobione z błota. Na szczęście i tę przeszkodę udało się ominąć, choć ponownie zajęło to dużo czasu. Wystarczająco dużo, aby niebo stało się ciemne, a wiatr nieprzyjemny i przenikliwy. Co nie pomagało w obecnej sytuacji.
    Po wyjściu na brzeg byłem wyczerpany, a oczy same się zamykały. Wiedziałem jednak, że nie mogłem jeszcze pozwolić sobie na odpoczynek. Uklęknąłem przy torbie i zacząłem zbierać swoje przedmioty. Gdy skończyłem, spojrzałem na suche kawałki szkła. Nie zostało ani kropli, którą dało by się zlizać. Może gdyby wydostanie się z rzeki nie trwało tyle czasu, zdążyłbym choć trochę zebrać. Niestety było już za późno. Nawet, gdyby nie zabrali swojego portfela, to i tak nie mógłbym dostać nowej butelki. Byłem zmuszony wrócić do domu z pustymi rękoma.

***

    Powoli szedłem po wąskim murze przy autostradzie uważając, aby nie spaść. Gdyby był dzień, zapewne kierowcy i ich pasażerowie mogliby uznać, że chcę skoczyć. Jednakże nie miałem takich intencji. Ani razu nie pomyślałem, by zrobić coś takiego. Poza tym, nie mogłem. Za dużo rzeczy wymagało mej uwagi.
    Po wejściu między filary, ujrzałem miły płomyk wewnątrz niewielkiego, zabudowanego terenu. Był to prosty kwadrat bez jednej ściany umożliwiający wejście do środka. Zapewne budowla była jakąś formą podtrzymywania starego mostu, lecz nie interesowało mnie zbytnio do czego służyła. Dla mnie był to dom, zatrzymujący zimny wiatr i deszcz. Wnętrze było rozświetlone paroma beczkami, w których paliliśmy to, co nie miało żadnej funkcji, a dało się spalić. Dla wielu wyrzucanie śmieci do kontenera było problemem, lecz dla nas czasami okazywało się zbawieniem. Może wszystko nie znajdowało się w jednym śmietniku, ale samo przylatywało przed „drzwi”, by następnie zostać spalonym. Nie trzeba było tego targać przez pół miasta, wzbudzając podejrzenia, ani też nie trzeba było chodzić po śmietnikach w nocy, narażając się na atak ze strony mieszkańców. Zaś dzięki „lampom” karmionymi śmieciami, było widać ściany zamazane przeróżnym graffiti oraz znajdujące się w kątach liczne drobiazgi należące do mieszkańców naszej „kostki”. Nie wiedziałem, kto wymyślił tę nazwę, ale nikomu nie przeszkadzała.
    W najdalszym kącie, na stercie koców, leżała młoda dziewczynka. Obserwator nie mógłby jej dać więcej niż czternaście lat. Posiadała długie, rude włosy i delikatną piegowatą twarz z małym noskiem i delikatnymi ustami popękanymi od suchego powietrza i odwodnienia. Gdyby otworzyła teraz oczy, można by zauważyć tęczówki koloru oliwinu. Trudno było uwierzyć, że ktoś był w stanie wyrzucić z domu takiego aniołka. Ignorując mężczyznę leżącego blisko wejścia, podszedłem do dziewczynki i przykryłem ją swoim kocem. Może i byłem zmarznięty, i wciąż mokry ale jej zdrowie bardziej się liczyło. Była już wystarczająco chora, a niestety wcześniej zdobyte lekarstwo, zostało zmarnowane.
    - Przepraszam Molly, nie udało mi się nic dziś zdobyć. - uśmiechnąłem się smutnie do dziewczynki i delikatnie zacząłem przeczesywać jej brudne włosy.

1 komentarz: