Strony

wtorek, 7 stycznia 2014

Cichy Pamiętnik: Strona Druga



6 Października 2012 

   Minął tydzień od mojej ostatniej kradzieży. Tak jak przypuszczałem: mokre ubrania, jesienny, a może i już zimowy wiatr oraz brak nakrycia w nocy doprowadziły do przeziębienia, jeśli nie zapalenia płuc. Zamartwiłem tym Molly, gdyż nie była w stanie mnie obudzić przez cały dzień. Sam się przestraszyłem myślą, że ktoś, choćby nawet i nasz 'sąsiad', mógłby zrobić z nią wtedy co tylko chciał. Najbardziej przerażającą myślą jednakże było to, że resztki jedzenia mogły się skończyć zanim byłbym w stanie wyruszyć do miasta po coś nowego. Na szczęście Steve okazjonalnie oddawał Molly to co miał choć sam nie posiadał za wiele. Byłem my za to wdzięczny i obiecałem, że kiedyś się odwdzięczę. 
    Pomimo tego, że nie chciałem się na to zgodzić, Molly sama raz wyruszyła do miasta, aby postarać się coś zebrać. Byłem samolubny w takich sytuacjach. Nie chciałem, by sama szła do miasta. Nie z tego powodu  że bałem się iż ktoś coś by jej zrobił, a bardziej przez to, że nie chciałem, aby ktoś ją zabrał. Na przykład do domu dziecka. Bałem się, że zostawiłaby mnie samego. Wiedziałem, że w takiej sytuacji nie przetrwałbym za długo, a zabrać mnie ze sobą nie mogłaby. Posiadając siedemnaście lat, mało kto chciałby się mną zająć. Wielu traktowało mnie jako osobę dorosłą i po prostu nie czuło potrzeby zaopiekowania się mną. Z Molly było inaczej. Mając dwanaście lat i urodę pod gruną warstwą brudu, bardzo łatwo byłoby jej znaleźć nową rodzinę. A jednak nie pozwalałem jej na to. Nie raz karciłem się za te myśli. Za powstrzymywanie jej od zaznania szczęścia i normalnego życia. Z początku nie przesypiałem nocy czując się winnym za to, że ją ranię. Gdy zachorowała, byłem bliski zabrania jej do pobliskiego przytułku. A jednak nie potrafiłem... Była jedyną istotą mogącą utrzymać mnie przy życiu. To dzięki niej wstawałem, aby poszukać jedzenia czy innych potrzebnych rzeczy. To dzięki niej jeszcze nie oszalałem, nie zabiłem naszego ojca - choć raczej i tak nie byłbym w stanie mu cokolwiek zrobić - oraz to dzięki niej nie rzuciłem się jeszcze pod pierwszy lepszy samochód. Gdyby była to piękna bajka czy miły wiersz, zapewnie autor użyłby zdania „promyczek słońca” określając mą siostrę. A jednak nie była to bajka, a zakończenie dla mnie zapewne nie było zaplanowane na coś wielce przyjemnego czy też innego od tego, co teraz się działo. Byłem gotowy oddać wszystko dla mej siostry, nawet własne życie. A jednak nie byłem w stanie oddać jej samej.
    Szedłem teraz między ludźmi, aby dostać się do typowego miejsca, w którym zawsze siedziałem, aby żebrać. Czyli przy bankomacie odwiedzanego raczej przez sporą ilość osób dziennie. Siedząc w takim miejscu, osoba nie mogłaby powiedzieć, że nie ma pieniędzy przy sobie. A jak zrobiło się jej szkoda mnie, to najmniejszą kwotą jaką mogła mi dać było dziesięć funtów. Ten bankomat mniejszej sumy nie wypłacał, co odkryłem kiedyś przez przypadek. Otrzymywałem taką sumę raz na parę miesięcy i zawsze taka okazja oznaczała wielką ucztę. Za dziesięć funtów byłem w stanie kupić dużą butlę wody czy też napoju gazowanego, co było częstszym wyborem po uzyskaniu takiej kwoty. W końcu był on rzadkością i sprawiało, że Molly była szczęśliwsza. Prócz napoju mogłem także kupić cztery kanapki. Wiele osób potrafiło dwie takie butelki zużyć w ciągu jednego dnia, my jednak musieliśmy używać tylko wtedy, gdy na serio chciało nam się pić. Oczywiście Molly pozwalałem pić, gdy tylko chciała i często limitowałem się do kilku łyków dziennie. Wolałem żeby miała chociaż własną butelkę, z której mogła pić nie będąc zmuszoną do dzielenia się z innymi. Choć gdyby wiedziała, że oddaje jej wszystko to zmusiłaby mnie do wypicia większej zawartości butelki.
    Teraz taka suma oznaczałaby spłacenie długu u Steva i prawdopodobnie jeden owoc dla Molly. Na kanapkę nie byłoby mnie już stać. W końcu wydatek na moje „chorobowe” liczył piętnaście funtów, z czego sześć udało mi się od razu spłacić.
    Pociągając nosem i tuląc się do kolan, obserwowałem ziemię przed mymi dziurawymi i zabrudzonymi trampkami. Ostatniej pamiątce po wcześniejszym życiu. Prócz ziemi okazjonalnie widziałem wypolerowane do błysku buty biznesmenów, trampki młodych osób, kolorowe buciki dzieci czy też eleganckie szpilki kobiet. Żałowałem, że nie mogłem zdobyć dobrych butów dla Molly. Jej stare powoli stawały się za ciasne oraz zbyt dziurawe, by nadawać się do chodzenia. Na szczęście jednak po kałużach chodzić nie musiała więc o suchość jej stóp martwić się nie musiałem. A nawet jeśli to wystarczyło postawić buty i skarpetki przy ognisku, podczas kiedy ogrzewałem jej stopy kocami czy też własnymi dłońmi. Gorzej było jak zmoczyła swe ubrania, gdyż żadnych na zmianę nie posiadaliśmy. W takich sytuacjach opatulałem ją obydwoma kocami ledwie zakrywającymi całe je ciało. W końcu po prawdzie były to resztki ręcznika. Czekałem wtedy aż jej ubrania się wysuszą.
    Uśmiechnąłem się delikatnie do młodej kobiety, która wręczyła mi parę monet. Mało kto chciał dawać wielkie sumy. A w świecie, w którym pieniądze były zastąpione kartami kredytowymi pozostawało mało miejsca dla zwykłych monet. Ludzie posiadali wtedy zaledwie kilka pensów albo jednego funta. Więcej luźnych pieniędzy mogłem oczekiwać od młodszych osób, gdyż ci kartami w szkole płacić nie mogli. Jednakże oni nigdy nawet nie podchodzili do osób takich jak ja. A jak już, to robili to tylko po to, aby się ponabijać czy okazjonalnie wykorzystać jako zabawka do kopania. Byłem dla nich rzeczą. Zabawką idealnie nadającą się do wyładowania złości czy też wykorzystania do rozrywki. Oczywiście nikt nie chciał wykorzystywać mnie seksualnie. W końcu kto chciałby zabawiać się z brudną osobą, od której zapewne można złapać jakąś chorobę. Z drugiej strony spodziewałem się, że osoba w stanie upojenia na pewno nie zauważyłaby różnicy pomiędzy mną a własną małżonką czy dziewczyną.
    Chowając następne monety do kieszeni, rozglądałem się po ludziach. Z tłoku jaki panował mogłem zgadnąć, że zbliżały się święta. Idealny okres dla osób takich jak ja. Sklepy wystawiały przeróżne przeceny na produkty spożywcze jak i często ubrania. Ale i tak do tej pory ubrania były rzeczą za drogą do nabycia. Kolejnym plusem świąt było to, że ludziom często sprzyjał humor i lubili rozdawać rzeczy innym. Nie tylko mówiłem tutaj o monetach. Zdarzało się, że otrzymałem coś do jedzenia czy też plastikowy kubeczek z ciepłą herbatą. Ten okres także oznaczał zestresowanych ludzi, nie wiedzących co kupić drugiej osobie i wyładowującej stres na tych, którym nikt nie pomagał. Także i wolne od szkoły, oznaczające większą ilość młodszych osób.
    Po uzbieraniu dwóch funtów i pięciu pensów wstałem, i zmarznięty powoli ruszyłem w stronę sklepu spożywczego z nadzieją, że uda się mi zdobyć saszetkę z proszkiem do robienia gorącej czekolady oraz małą butelkę wody. Miałem nadzieję, że uda mi się zdobyć ową saszetkę, gdyż wolałem, aby Molly wypiła coś ciepłego. Zwykła ciepła woda przyprawiała ją o wymioty. W sumie mnie też. Nigdy nie rozumiałem jak można pić ciepłą wody. Na paczkę herbaty czy też całą puszkę proszku czekoladowego nie było mnie stać. Odkryłem zaś, że za trzydzieści pensów można było zdobyć jedną paczuszkę starczącą na pojedynczy kubek czekolady. Idealne rozwiązanie na ogrzanie małej Molly.
    Do sklepu jednak nie doszedłem, zauważając znajome osoby z niego wychodzące. Odwróciłem się na pięcie, gotowy do odejścia, lecz spokój nie był mi pisany. Od razu, jak gdyby wyczuwając mój wzrok na sobie, jeden z bliźniaków na mnie spojrzał i szeroko się uśmiechnął. Szturchając swego brata w ramię, wskazał w moją stronę i już po chwili szli w moim kierunku. Ruszyłem biegiem przez tłum z nadzieją, że mnie nie dopadną. Znów me nadzieje zostały zniszczone. Prawie, że od razu po rozpoczęciu biegu wpadłem na jakiegoś mężczyznę i wylądowałem na ziemi. Bliźniacy jakby wyrośli nade mną, podnosząc mnie za ramiona do pionu. Mężczyzna na którego wcześniej wpadłem ponownie ruszył przed siebie nie zwracając na mnie uwagi. Nawet jeśli na niego wpadłem i tak byłem niewidzialny. Jeśli nie byłby nastoju, zapewne gdyby nie bliźniacy, burknąłby na mnie czy też od razu po wstaniu z powrotem wylądowałbym na ziemi. Mogłem im zawdzięczać brak siniaków, jednakże tego nie można było być do końca pewnym. Może się okazać, że bracia sami wykorzystają mnie jak worek treningowy. Nigdy nic nie wiadomo.
    Uderzyłem plecami o zimną ścianę i spojrzałem w parę piwnych oczu znajdujących się naprzeciw mych własnych. Zawroty głowy spowodowane strachem odczutym po zauważeniu swej sytuacji stawały się uporczywe. Stałem plecami do ściany bez możliwości ucieczki ani możliwości na pozyskanie pomocy. Nikt nawet nie zwracał na nas uwagi.
    - Jesteś mi coś winien, szczurku - uśmiechnął się drapieżnie. - Wygląda na to, że nie oddałeś wszystkiego, co do mnie należało.

1 komentarz:

  1. Hejka,
    Znalazłam to opowiadanie na blogu A.J., ale pomyślałam, że komentarz napiszę u Ciebie. Żebyś po prostu wiedziała ; ) "Cichy pamięnik" jest niesamowity. Bardzo mi się spodobał i z niecierpliwością czekam na następne "strony". Masz świetny styl, łatwo było mi się wczuć. I zrobiło mi się smutno, gdy czytałam o warunkach, w których żyje rodzeństwo. Z całego serca życzę im, żeby ich sytuacja się polepszyła (:
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko,
    Ann.

    OdpowiedzUsuń