Ahh Chicago. Ten
wielki most, wielka kropla w Millenium park, wielcy ludzie i... właściwie nic
więcej tu chyba nie ma. Nie pamiętałem zbytnio co tu takiego ciekawego się
znajdywało, szczególnie że dawno mnie tu nie było. Nie wiem właściwie co mnie
podkusiło by tu wrócić, a jednak to zrobiłem i teraz szedłem jedną z bardziej
zatłoczonych ulic, obmyślając co robić dalej.
Nie posiadałem tu
już domu, rodziny wolałem nie odwiedzać - nie to że mieliśmy zły stosunek, czy
też mnie nienawidzili, bądź ja ich. Właściwie było całkowicie przeciwnie. Przynajmniej ostatnim razem gdy się widzieliśmy. Nie chciałem po ucieknięciu z
domu, nagle się w nim pojawiać. Pewnie byli by zadowoleni, choć może i źli że
uciekłem, ale pod koniec zapewne byli by szczęśliwi że wróciłem.
A jednak wolałem
się im nawet nie pokazywać.
Teoretycznie
dobrze robiłem, nie wracałem do ich życia, by zapewnie po jakimś czasie znów
zniknąć. Nigdy nie potrafiłem wytrzymać długo w jednym miejscu czy też z jedną
osobą. Chyba w ostatnim miesiącu przemieszkałem w dwóch miastach z sześcioma
osobami. Wszystko i wszyscy mi się ewentualnie znudzili.
Nie rozumiałem zbytnio
czemu tu wróciłem.
Może miałem
nadzieję że mój styl życia się zmieni. Że znajdę coś czy też kogoś kto mnie
przetrzyma w jednym miejscu, może i do końca życia. Oczywiście, mówiąc kogoś
nie chodziło mi o kochanka czy kochankę, bądź chłopaka czy dziewczynę, choć i
na tych byłem otwarty. Starczył by mi nawet prosty przyjaciel czy przyjaciółka,
taka osoba co ją bym nie chciał zbytnio zostawiać na dłuższy czas. By móc dla
niej być, kiedy byłbym potrzebny i by chcieć się spotykać, nie ważne czy to
porozmawiać, czy też porobić coś... ciekawszego.
Poprawiając
torbę, w której miałem cały swój dobytek - a raczej koszulę i pewno bieliznę na
zmianę, coś do jedzenia jakbym zgłodniał w samolocie z którego wysiadłem kilka
godzin temu oraz portfel i dokumenty. - Co prawda byłem głodny, ale wpierw
wolałem znaleźć miejsce w którym mógłbym się zatrzymać. Jakiś miły hotelik
zdawał się być idealny, ale nie miałem przy sobie najwięcej grosza by móc za
owy zapłacić.
Chyba wszystko
wydałem na bilety lotnicze.
Wyglądało na to
że będę musiał znaleźć nie tylko dom czy mieszkanie, ale także i jakąś pracę,
jeśli chciałem mieć wystarczająco na przyszłą przeprowadzkę. Na serio nie
wierzyłem że tu zostanę na dłużej niż tydzień, ale w tym samym czasie nie
sądziłem bym był w stanie zebrać wystarczająco na jakąkolwiek formę transportu.
Kiedyś myślałem o
kupnie własnego samochodu, ale zmienianie owego co miesiąc nie brzmiało najlepiej.
Zdawało się że
byłem znudzony życiem, ale nie szło mi najlepiej szukanie nowych rozrywek czy
też sposobów na urozmaicenie sobie życia. Prawdę mówiąc, jestem zbyt leniwy.
Nawet szkoły teoretycznie nie ukończyłem, będąc zbyt znudzony tym co się uczyłem,
by chodzić na lekcje. Jeśli dobrze pamiętam, to chyba traciłem trzy z pięciu
dni szkolnych tygodniowo, choć zdarzały się okazje gdzie spędziłem w niej wystarczająco dni by zapełnić cały
miesiąc. Myślę że temu zawdzięczali moi znajomi.
Ciekawe czy w
ogóle mnie pamiętają.
Ehh, chyba za dużo
myślę, ale cóż na to poradzić, nic lepszego nie miałem do roboty.
Stając przed
ścianą zrobioną z lustra popatrzyłem na siebie. Wyglądało na to że przydałby mi
się fryzjer, gdyż moje brązowe włosy były w kompletnym nieładzie i zdawały się
być za długie. Już jakiś czas temu grzywka zaczęła mi przeszkadzać i nabyłem
odruchu odgarniania jej z twarzy. Ubrania zaś też musiałem zmienić. - I nie,
tu nie chodzi o to że mi się znudziły. - Były trochę... pogniecione i zużyte.
Co prawda nosiłem tę samą koszulkę przez ostatnie kilka dni, a spodnie pewno
dłużej niż tydzień, ale nie pachniały źle. Właściwie to chyba wciąż pachniały
świeżością i nadmiarem perfum które przypadkowo wylałem na siebie w pośpiechu,
ale i tak. Przydało by się mieć więcej niż dwie koszulki, parę dżinsów i jedną
parę butów. Nawet to, raczej się znudzi po jakimś czasie, a nago nie
zamierzałem chodzić.
Właściwie to mój
pogląd na świat można było nazwać chorobą. Tak jak jednym coś smakuje, czy też
mogli by robić coś non-stop, wciąż sprawiając przyjemność, mnie się po prostu
nudziły.
Wszystko prócz
jednej rzeczy. Coś co uwielbiałem od dawna.
To w sumie można
także nazwać chorobą. W sensie, miłość do bólu i negatywnych uczuć jak wstyd
czy smutek. Mnie to sprawiało przyjemność i nigdy nie przestawało. Nawet jeśli
uniemożliwiało to noszenie koszulek bez długich rękawów, czy też ogólnie
zdejmowanie z siebie ubrań, ale w tym samym czasie... tym z którymi przebywałem
albo to nie przeszkadzało, podniecało, sprawiało że było im mnie szkoda, albo
po prostu nie wiedzieli o tym.
Nie byłem jakąś
dziwką, która się przed każdym rozbierała, ale w tym samym czasie na koncie
miałem już kilka kochanków i kochanek.
Nie pamiętam
zbytnio kiedy się to wszystko zaczęło, na pewno po piętnastych urodzinach, a teraz
mając dwadzieścia coś, nie przeszkadzało mi to i w sumie było by mi żal się
tego pozbyć. Teoretycznie sprawiało to że byłem silniejszy. Mało co, a
właściwie nic, nie sprawiało mi przykrości i mogłem żyć ciesząc się wszystkim.
Słuchając
własnych wyznań, można dojść do wniosku że jest się psychicznie chorym, ale
nigdy nie sprawdzałem czy to prawda, więc nie wiem.
Choć w sumie nie
mogłaby to być choroba.
Owej trudno było
by się pozbyć, a ja byłem gotowy na zmianę. Jakbym tylko kogoś spotkał na kim
by mi zaczęło zależeć i poprosił mnie o zmianę, może i bym to zrobił. Zaczął
żyć zwyczajnym życiem, znalazł jakąś miłą partnerkę, której nie przeszkadzałby
ma przeszłość, zaakceptowała to jakim jestem i postanowiła mnie nigdy nie
zostawiać, tak jak ja zostawiłem wielu w przeszłości.
Nie powinienem w
sumie przesadzać, nie było ich tak wielu.
Zaledwie...
szesnaście osób?
Szesnastu na jakieś dwa lata z moimi skłonnościami nie było tak dużo. Mogło być o wiele gorzej,
lecz pewna osoba zatrzymała me życie na rok. Spodziewałem się że to ta, której
szukałem, ale i tak pod koniec mnie porzuciła.
To była pierwsza
i ostatnia osobowość, która zostawiła mnie, zamiast być zostawioną, i zmieniła
me życie.
Westchnąłem
kręcąc głową i po podniesieniu jej, spojrzałem na swój smutny uśmiech.
Oblizując swe suche usta i przypadkowo uderzając metalową kulką z języka o
zęby, spojrzałem wzdłuż ulicy na której wiele nie było widać przez tłum
ludzi. Ruszając przed siebie, postanowiłem że jednak wpierw się gdzieś
zatrzymam na coś mocniejszego do wypicia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz