Strony

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Chicago - część pierwsza (Nocta)


Ahh Chicago. Ten wielki most, wielka kropla w Millenium park, wielcy ludzie i... właściwie nic więcej tu chyba nie ma. Nie pamiętałem zbytnio co tu takiego ciekawego się znajdywało, szczególnie że dawno mnie tu nie było. Nie wiem właściwie co mnie podkusiło by tu wrócić, a jednak to zrobiłem i teraz szedłem jedną z bardziej zatłoczonych ulic, obmyślając co robić dalej.
Nie posiadałem tu już domu, rodziny wolałem nie odwiedzać - nie to że mieliśmy zły stosunek, czy też mnie nienawidzili, bądź ja ich. Właściwie było całkowicie przeciwnie. Przynajmniej ostatnim razem gdy się widzieliśmy. Nie chciałem po ucieknięciu z domu, nagle się w nim pojawiać. Pewnie byli by zadowoleni, choć może i źli że uciekłem, ale pod koniec zapewne byli by szczęśliwi że wróciłem.
A jednak wolałem się im nawet nie pokazywać.
Teoretycznie dobrze robiłem, nie wracałem do ich życia, by zapewnie po jakimś czasie znów zniknąć. Nigdy nie potrafiłem wytrzymać długo w jednym miejscu czy też z jedną osobą. Chyba w ostatnim miesiącu przemieszkałem w dwóch miastach z sześcioma osobami. Wszystko i wszyscy mi się ewentualnie znudzili.
Nie rozumiałem zbytnio czemu tu wróciłem.
Może miałem nadzieję że mój styl życia się zmieni. Że znajdę coś czy też kogoś kto mnie przetrzyma w jednym miejscu, może i do końca życia. Oczywiście, mówiąc kogoś nie chodziło mi o kochanka czy kochankę, bądź chłopaka czy dziewczynę, choć i na tych byłem otwarty. Starczył by mi nawet prosty przyjaciel czy przyjaciółka, taka osoba co ją bym nie chciał zbytnio zostawiać na dłuższy czas. By móc dla niej być, kiedy byłbym potrzebny i by chcieć się spotykać, nie ważne czy to porozmawiać, czy też porobić coś... ciekawszego.
Poprawiając torbę, w której miałem cały swój dobytek - a raczej koszulę i pewno bieliznę na zmianę, coś do jedzenia jakbym zgłodniał w samolocie z którego wysiadłem kilka godzin temu oraz portfel i dokumenty. - Co prawda byłem głodny, ale wpierw wolałem znaleźć miejsce w którym mógłbym się zatrzymać. Jakiś miły hotelik zdawał się być idealny, ale nie miałem przy sobie najwięcej grosza by móc za owy zapłacić.
Chyba wszystko wydałem na bilety lotnicze.
Wyglądało na to że będę musiał znaleźć nie tylko dom czy mieszkanie, ale także i jakąś pracę, jeśli chciałem mieć wystarczająco na przyszłą przeprowadzkę. Na serio nie wierzyłem że tu zostanę na dłużej niż tydzień, ale w tym samym czasie nie sądziłem bym był w stanie zebrać wystarczająco na jakąkolwiek formę transportu.
Kiedyś myślałem o kupnie własnego samochodu, ale zmienianie owego co miesiąc nie brzmiało najlepiej.
Zdawało się że byłem znudzony życiem, ale nie szło mi najlepiej szukanie nowych rozrywek czy też sposobów na urozmaicenie sobie życia. Prawdę mówiąc, jestem zbyt leniwy. Nawet szkoły teoretycznie nie ukończyłem, będąc zbyt znudzony tym co się uczyłem, by chodzić na lekcje. Jeśli dobrze pamiętam, to chyba traciłem trzy z pięciu dni szkolnych tygodniowo, choć zdarzały się okazje gdzie spędziłem w niej wystarczająco dni by zapełnić cały miesiąc. Myślę że temu zawdzięczali moi znajomi.
Ciekawe czy w ogóle mnie pamiętają.
Ehh, chyba za dużo myślę, ale cóż na to poradzić, nic lepszego nie miałem do roboty.
Stając przed ścianą zrobioną z lustra popatrzyłem na siebie. Wyglądało na to że przydałby mi się fryzjer, gdyż moje brązowe włosy były w kompletnym nieładzie i zdawały się być za długie. Już jakiś czas temu grzywka zaczęła mi przeszkadzać i nabyłem odruchu odgarniania jej z twarzy. Ubrania zaś też musiałem zmienić. - I nie, tu nie chodzi o to że mi się znudziły. - Były trochę... pogniecione i zużyte. Co prawda nosiłem tę samą koszulkę przez ostatnie kilka dni, a spodnie pewno dłużej niż tydzień, ale nie pachniały źle. Właściwie to chyba wciąż pachniały świeżością i nadmiarem perfum które przypadkowo wylałem na siebie w pośpiechu, ale i tak. Przydało by się mieć więcej niż dwie koszulki, parę dżinsów i jedną parę butów. Nawet to, raczej się znudzi po jakimś czasie, a nago nie zamierzałem chodzić.
Właściwie to mój pogląd na świat można było nazwać chorobą. Tak jak jednym coś smakuje, czy też mogli by robić coś non-stop, wciąż sprawiając przyjemność, mnie się po prostu nudziły.
Wszystko prócz jednej rzeczy. Coś co uwielbiałem od dawna.
To w sumie można także nazwać chorobą. W sensie, miłość do bólu i negatywnych uczuć jak wstyd czy smutek. Mnie to sprawiało przyjemność i nigdy nie przestawało. Nawet jeśli uniemożliwiało to noszenie koszulek bez długich rękawów, czy też ogólnie zdejmowanie z siebie ubrań, ale w tym samym czasie... tym z którymi przebywałem albo to nie przeszkadzało, podniecało, sprawiało że było im mnie szkoda, albo po prostu nie wiedzieli o tym.
Nie byłem jakąś dziwką, która się przed każdym rozbierała, ale w tym samym czasie na koncie miałem już kilka kochanków i kochanek.
Nie pamiętam zbytnio kiedy się to wszystko zaczęło, na pewno po piętnastych urodzinach, a teraz mając dwadzieścia coś, nie przeszkadzało mi to i w sumie było by mi żal się tego pozbyć. Teoretycznie sprawiało to że byłem silniejszy. Mało co, a właściwie nic, nie sprawiało mi przykrości i mogłem żyć ciesząc się wszystkim.
Słuchając własnych wyznań, można dojść do wniosku że jest się psychicznie chorym, ale nigdy nie sprawdzałem czy to prawda, więc nie wiem.
Choć w sumie nie mogłaby to być choroba.
Owej trudno było by się pozbyć, a ja byłem gotowy na zmianę. Jakbym tylko kogoś spotkał na kim by mi zaczęło zależeć i poprosił mnie o zmianę, może i bym to zrobił. Zaczął żyć zwyczajnym życiem, znalazł jakąś miłą partnerkę, której nie przeszkadzałby ma przeszłość, zaakceptowała to jakim jestem i postanowiła mnie nigdy nie zostawiać, tak jak ja zostawiłem wielu w przeszłości.
Nie powinienem w sumie przesadzać, nie było ich tak wielu.
Zaledwie... szesnaście osób?
Szesnastu na jakieś dwa lata z moimi skłonnościami nie było tak dużo. Mogło być o wiele gorzej, lecz pewna osoba zatrzymała me życie na rok. Spodziewałem się że to ta, której szukałem, ale i tak pod koniec mnie porzuciła.
To była pierwsza i ostatnia osobowość, która zostawiła mnie, zamiast być zostawioną, i zmieniła me życie.
Westchnąłem kręcąc głową i po podniesieniu jej, spojrzałem na swój smutny uśmiech. Oblizując swe suche usta i przypadkowo uderzając metalową kulką z języka o zęby, spojrzałem wzdłuż ulicy na której wiele nie było widać przez tłum ludzi. Ruszając przed siebie, postanowiłem że jednak wpierw się gdzieś zatrzymam na coś mocniejszego do wypicia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz